Cofnąć czas …

Siedziałam przy grobie męża już chyba drugą godzinę. Nie zauważyłam kiedy zaczęło się ściemniać. Nie lubiłam przechodzić przez cały cmentarz po zmroku. A jednak, znowu się zamyśliłam. Chciałam cofnąć czas. Od chwili wypadku, ciągle biłam się z myślami. Mimo, że bliscy tłumaczyli wiele razy, nadal obwiniałam się za jego śmierć. Ten dzień, przypominał mi się podczas snu praktycznie każdej nocy…

– Pamiętasz, że wieczorem wychodzimy do Joli i Mirka? – krzyknęłam zza kuchennego aneksu w stronę łazienki, w której mój mąż szykował się do pracy.

– To akurat dzisiaj? Kotku, na śmierć zapomniałem. Mam ważne spotkanie – Janek wychylił się z łazienki. Próbował mnie udobruchać.

– Mówiłam Ci o tym już dwa tygodnie temu, i przed tygodniem też Ci przypominałam. A dla Ciebie jak zwykle, praca jest najważniejsza! – straciłam cierpliwość. Jolka to moja koleżanka z czasów liceum. Właśnie dzisiaj obchodzili z mężem rocznicę ślubu. Obiecałam, że przyjdziemy.

– Kotku, wiesz jak teraz jest. Szef na każdego patrzy spod byka. Tylko czeka, kiedy ktoś z nas nawali. Będzie miał wtedy doskonały pretekst, żeby obciąć nam premie, albo co gorsza – zwolnić z pracy – ten lament znałam na pamięć. Doskonale wiedziałam, że Janek siedzi w tej korporacji dla nas. Budowa domku jednorodzinnego było naszym marzeniem. A w nim miała być gromadka dzieci. Jak na razie był domek, byliśmy my i ogromny kredyt zaciągnięty na dwie trzecie życia. Czasami zastanawiałam się, czy tak właśnie chcę żyć. Janka wiecznie nie było w domu, tym wymarzonym domu. Chyba wolałam już studenckie czasy, kiedy mieściliśmy się w malutkim akademickim pokoiku. Ale spędzaliśmy ze sobą większość czasu. Byłam wtedy najszczęśliwszą dziewczyną w całym Wszechświecie. Teraz moja tęsknota za Jankiem przeradzała się coraz częściej we frustrację. Niewiele potrzebowałam do kłótni…

– Może weź ślub ze swoim szefem i to z nim zamieszkaj – zaczęłam wybuchać.

– Oj Kotku, nie przesadzasz trochę? – Janek lekko się podirytował.

– W ogóle po co ja jestem? Czy Ty mnie jeszcze potrzebujesz? A może mnie już nie kochasz, dlatego uciekasz w pracę! – wypaliłam, tracąc kompletnie kontrolę nad swoimi słowami.

– Anka, chyba przeginasz… – mąż stracił humor. Zwracał się do mnie w taki sposób, zawsze jak nadciągały chmury nad naszym związkiem.

– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Nawet się nie starasz coś wymyślić, żeby odkręcić to spotkanie. Może będzie lepiej jak się rozwiedziemy. I tak praktycznie się mijamy – coraz bardziej się pogrążałam w swoich oskarżeniach.

– Dobra, jadę. Dziękuję Ci za fantastyczny poranek. Nie wiem co Cię ugryzło. I tak nie przepadasz za Jolką. Nie wiem dlaczego Ty się jeszcze z nią trzymasz. Zresztą nieważne. Chcesz to idź sama. Ja lecę do pracy, bo ktoś w tym domu musi zarabiać – Janek skutecznie się odegrał. Wiedział również, że temat pracy mnie boli. Pół roku temu straciłam swoją i na razie zaliczałam się do bezrobotnych.

– Skoro masz mnie utrzymywać, to idź do diabła! Poradzę sobie bez Ciebie, zobaczysz – nie wytrzymałam. Za Jankiem usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami i pisk opon naszego auta.

Rzuciłam z całej siły ścierką do wycierania naczyń. Poszłam do salonu. Włączyłam telewizor, żeby ochłonąć. Nie mogłam jednak usiedzieć w miejscu. Po chwili moje myśli zaczęły się układać. Analizowałam każde wypowiedziane słowo. Rzeczywiście Janek miał rację. Kumplowałam się z Jolką, bo nie miałam innych bliższych przyjaciółek. A ona, była zawsze jakoś pod ręką. Niepotrzebnie zaczynałam. Rozejrzałam się po całym domu. Przypomniało mi się, jak dzień po dniu, tydzień po tygodniu urządzaliśmy ten dom. Janek dostawał kolejne awanse i premie, a ja z zarobionymi przez niego pieniędzmi latałam po sklepach z meblami, dywanami, zasłonkami i wszystkim, co mi się tylko wymarzyło. Fakt, wtedy jakoś mi nie przeszkadzało, że Janek pracuje po 12 godzin, a czasem nawet dłużej.

Postanowiłam do niego zadzwonić i przeprosić za poranną kłótnię.

– Abonent tymczasowo niedostępny, proszę zadzwonić później – znajomy głos obwieścił mi, że Janka komórka jest wyłączona. Pewnie chce się odegrać pomyślałam. Po pół godzinie spróbowałam jeszcze raz. To samo. Tym razem lekko się zaniepokoiłam. To był również służbowy telefon, więc powinien być już włączony. Znieruchomiałam. Siedziałam tak z kilkanaście minut, gapiąc się bezmyślnie w jeden punkt. Co jeśli mnie zostawi?

Z głupich rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu. Nie patrząc na wyświetlacz odebrałam go z przekonaniem, że to mąż.

– Cześć Kochanie, przepraszam Cię za dzisiaj. Nie wiem co we mnie wstąpiło – wypaliłam jednym tchem.

– Pani Anna Nowak? – w słuchawce zabrzmiał obcy głos.

– Tak – odpowiedziałam zdezorientowana.

– Pani mąż miał wypadek. Proszę jak najszybciej przyjechać do szpitala przy Wiślanej – obcy głos mimo, że był życzliwy, wydawał mi się w tej chwili najgorszy jaki w życiu słyszałam.

– Zaraz tam będę! – Wykrzyknęłam.

Znalazłam się na dyżurce, gdzie pokierowano mnie pod salę operacyjną, na której o życie walczył mój mąż. Mój kochany Janek. Nie wiem ile to trwało, godzinę, może nawet cztery, czy pięć. Kiedy zza drzwi sali operacyjnej wyłonił się lekarz.

– Pani jest żoną Jana Nowaka? – zapytał z miną nie zdradzającą co się stało.

– Tak – potwierdziłam ten fakt drugi raz w ciągu całego dnia.

– Pani mąż uległ wypadkowi samochodowemu. Nie znam szczegółów. Podobno jakaś kobieta wyjechała mu z bocznej. Pan Jan doznał rozległych obrażeń. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. Przykro mi. – lekarz spojrzał z oczywistym współczuciem, dotknął mojego ramienia i pognał wypełniać swoje dalsze obowiązki.

Osunęłam się na ziemię.

Nie pamiętam za bardzo ostatnich tygodni. Znieczulałam się końskimi dawkami leków uspokajających. Od chwili pogrzebu nie uroniłam ani jednej łzy. Nie czułam nic. Albo może bardziej bałam się cokolwiek poczuć? Obwiniałam się za jego śmierć. Gdybyśmy wtedy się nie pokłócili, wyszedł by z domu dopiero po śniadaniu, czyli dwadzieścia minut później. Tyle wystarczyło, żeby dziś był obok mnie…

Trwałam tak przy grobie i wpatrywałam się w jego zdjęcie. Poczułam zimne ukłucia na policzku. Spojrzałam do góry. Pierwsze płatki śniegu migotały w świetle księżyca. Nagle, wśród regularnych mikroskopijnych gwiazdeczek, pojawiło się białe puchowe piórko. Leciało na dół, po drodze kołysząc się na boki niczym spadochron. Wleciało wprost do mojej dłoni.

– Niech Pani idzie do domu. Pewnie mąż się o Panią martwi – nie wiadomo skąd wyłonił się siwiutki mężczyzna. Uśmiechnęłam się delikatnie. Miał rację. Gdzieś tam na górze, siedzi i rzuca piórkami, wyganiając mnie do naszego domu.

Prawa autorskie

Wszelkie materiały (w szczególności: artykuły, opowiadania, eseje, wywiady, zdjęcia) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.