7. Karawana

Na wiosce sprzątano po nocnej wichurze. Burza narobiła szkód, lecz nikt nie śpieszył się poważniejszymi naprawami. Przewrócona drabina równie dobrze może leżeć co stać. Oberwane drzwiczki w chlewie można podeprzeć i też będzie dobrze. Jeśli kury czy kaczki uciekną z gumna na pastwisko, to i tak wrócą. Bramę naprawi się w odpowiednim czasie. Tu nikt się nie śpieszył. Zawsze znalazło się kilka możliwych wariantów wyjścia z sytuacji. I każda będzie lepsza od innej.

Jędrzej poszedł do Cześkowej. We wszystkich zagrodach czekano na słowa wyjaśnień od Cześkowej, ale nikt nie miał odwagi by z nią rozmawiać o wydarzeniach dnia wczorajszego. Wytypowano Jędrzeja, bo to najmądrzejszy chłop we wsi.  Umie gadać i umie słuchać. Starucha siedziała na ławce przed domem i się monotonni kiwała. – Matko – kim są „Trzej mężowie” ? – spytał z nieukrywana bojaźnią ale i ciekawością w głosie…

Zapanowała głucha cisza. Cześkowa wiedziała bardzo wiele, pewnie miała też wiedzę o „Trzech mężach”. Widział w nocy ich oczy, wiedział że mówiąc o „Trzech mężach” mówiła o trzech istotach w kapturach i płaszczach. – Czy to diabeł? – kontynuował próbując wyciągnąć od Cześkowej choć słowo wyjaśnień. Cześkowa jednak milczała. Jej ruchy stawały sieć z każdą chwilą jakby szybsze, bardziej porywcze i niekontrolowane. Jędrzej patrzył na nią z uwagą. Zaczynała go przerażać. Spojrzała na Jędrzeja.

– Zaprzęgaj konie, przyprowadź wóz … nie mamy czasu…

Jędrzej wybiegł z obejścia Cześkowej. – Kazała zaprzęgać konie… – krzyknął do zgromadzonych przy płocie. Nikt się nie zastanawiał czy jeden wóz czy wszystkie we wsi. Wioska stanowiła od pokoleń jeden organizm. Mówiąc o osobie mówiło się o wszystkich. Ludzie rozpierzchli się by za kwadrans ustawić się kolumną przy kapliczce. Na siedmiu furach siedziała cała wieś, w pierwszej z Jędrzejem i jego rodziną usiadła Cześkowa.

– Dokąd Matko ? – spytał Jędrzej. Nawet gdyby powiedziała – na koniec świata, by pojechali. Ona jednak milczała, zdawało się że słucha głosu z zaświatów. Była jakby nieobecna. Konie same ruszyły. Nie bacząc na woźnice karawana jechała w nieznane. Wieś została pusta.

Jechali w kierunku Michałowa. Jędrzej modlił się w duchu by był to kres tej podróży. Za Michalowem spotkali blokadę. Po obu stronach drogi stały wozy policyjne i wojskowe. Zatrzymywano samochody, kazano zawracać, wskazywano objazdy. Gdy karawana dotarła do blokady, nikt do nich nie podszedł.  Nikt nie spytał się skąd i dokąd zmierzają w jakim celu jadą… Konie szły dalej. Z upływem czasu mijały ich wozy bojowe, transportery wojskowe, po niebie latały wojskowe helikoptery.

Wybuchła wojna! Cześkowa chce nam pomóc uciec, ocalić… – zaświtała w głowie myśl Jędrzeja. Po drodze minęli jeszcze dwie blokady. Nikt ich nie zatrzymywał. Dopiero w Żedni naprzeciw karawanie stanął czołg. Miał wycelowaną lufę prosto w głowę konia.

– Dokąd jedziecie? – spytał wyłaniający się zza czołgu policjant. Cześkowa zlazła z fury, zbliżyła się do policjanta.

– Pozwólcie Świętemu Krzysztofowi przejść przez rzekę – poprosiła Cześkowa, po czym wróciła na furę. Policjant zdezorientowany stal niczym słup soli. Konie zawróciły i ruszyły w drogę powrotną.

Policjant zaśmiał się i poszedł poinformować przełożonych o zabawnej starszej kobiecie, która prosiła go by pomóc przejść przez rzekę świętemu Krzysztofowi.

Przypadkiem relacji policjanta przysłuchiwał się nadleśniczy. Po kilku nieprzesłanych nocach, użeraniu się z armią idiotów w mundurach i bez, jego mózg pracował na zwolnionych obrotach. Jego uwagę przykuł św. Krzysztof. Coś łączyło psy z Jałówki i tą kobietę. Tylko co? Nadleśniczy wybiegł na drogę, dogonił policjanta który rozmawiał z kobietą …

– Zawróćcie ich…, przywieźcie ta kobietę, szybko !!! – wydał polecenie nie bacząc na protokół. Policjant podlegał pod komendanta, miał dylemat czy leśnik może mu rozkazywać. Wahał się, był tu po godzinach, chciał wracać do miasta. Widząc niezdecydowanie w oczach gliniarza, nadleśniczy wskoczył do stojącego czołgu. Na siedzeniach siedziało dwóch oficerów.

– Musimy dogonić karawanę – poprosił błagalnym głosem wojskowych. Żołnierze, robili co do nich należało. Silnik kilkudziesięciotonowego Leoparda zawarczał,  zaczynał nabierać prędkości. Gdy zbliżyli się do karawany, nadleśniczy wspiął się na wieżyczkę, zeskoczył na drogę i pobiegł rozglądając się za kobietą, z która rozmawiał policjant. Ludzie na furach wskazali staruszkę na pierwszym wozie.

– Czy to pani rozmawiała z policjantem w Nadleśnictwie? – spytał zdyszany. Jego płuca pękały od zmęczenia i upału. Dawno tak nie biegał. Jeszcze kilkanaście metrów a wyzionąłby ducha. Zwyczajnie poległby na asfalcie, bez nadziei na rozwiązanie psiej tajemnicy.

– Pozwólcie świętemu Krzysztofowi przejść przez rzekę – usłyszał w odpowiedzi.

Konie ruszyły.  Nadleśniczy usiadłszy na poboczu drogi, próbował zdiagnozować stan swojego umysłu. Wszystko co działo się od kilku dni, gigantyczne stado psów, trzech gości w płaszczach z wizerunkiem św. Krzysztofa i ta stara kobieta….  Miało coś wspólnego! Tylko co? W tym momencie jedynym mianownikiem jaki się pojawił była osoba św. Krzysztofa.

Prawa autorskie

Wszelkie materiały (w szczególności: artykuły, opowiadania, eseje, wywiady, zdjęcia) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.