Zaskocz mnie

– Jakiś Ty przewidywalny! – pomyślałam.

Mój mąż rzeczywiście znowu zrobił to co zwykle. Przyniósł kwiaty na przeprosiny. Byłam pewna, że minie trochę czasu i jego „przepraszam” ulotni się, raczej uschnie jak ten bukiet.

– Co na obiad? – mąż błyskawicznie przeszedł do porządku dziennego.

– Mielone z kapustą – westchnęłam ciężko i bez słowa nałożyłam mu porcję na talerz.

– Ty nie jesz? – spojrzał na mnie z pełnymi ustami.

– Chcę się przejść, smacznego! – wydusiłam z siebie i wyszłam. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, poczułam ulgę, że wyszłam z domu. Kiedy to się stało? Kiedy zaczęliśmy siebie traktować tak normalnie, a nie „wyjątkowo” jak kiedyś? Kiedy zaczęliśmy być na swoje usługi? Kiedy…. No właśnie, nazwijmy rzeczy po imieniu, przestaliśmy się o siebie starać? Czułam rozgoryczenie. W jednej chwili chciałam się stąd wydostać.

Zaczęłam rozpamiętywać nasze pierwsze spotkania. Jak się dla siebie staraliśmy. Szykowaliśmy się na każdą randkę. Robiliśmy sobie niespodzianki. Potrafiliśmy godzinami przytulać się do siebie i rozmawiać o naszej wspólnej przyszłości. Według naszych opowiadań, mieliśmy się rozpływać w krainie miodem i mlekiem płynącej. Za każdym razem, gdy tylko pytałam się, a co jeśli zastanie nas szara rzeczywistość? Czy będziemy w stanie się z nią uporać? Zawsze słyszałam jedną, i tę samą odpowiedź. „Mam się nie martwić na zapas, bo takie rzeczy na pewno nas nie będą dotyczyć”.

Na wspomnienie tych słów poczułam jeszcze większe rozgoryczenie. Chyba bym wolała, żeby mnie nie nastawiał, że zawsze będzie tak jak przed ślubem. A tak? Naobiecywał, nakłamał, nawkręcał i dałam się nabrać. Moja frustracja narastała z minuty na minutę. Myślałam, że zaraz wybuchnę. Ale mu zrobię awanturę. Popamięta mnie za wszystkie czasy. Po co mi tak bezczelnie kłamał? Myślałam, że dostanę białej gorączki. Zmarnował mi życie. Miało być jak w bajce, a tak naprawdę jesteśmy statystycznym polskim małżeństwem. Jeszcze tylko brakuje zdrad, kłamstw i nagabywania na siebie na wspólnych znajomych. Na pewno moje małżeństwo zakończy się rozwodem. Czułam jak łzy płyną po moich policzkach. Muszę od niego uciekać jak najszybciej zanim mnie zdradzi. Bo skoro mu już na mnie nie zależy, to taki skok w bok jest już kwestią czasu.

W mojej głowie pojawił się taki mętlik myśli, że już kompletnie nie wiedziałam, w co powinnam wierzyć, a co jest tylko moim strachem. Jedno jest pewne – dzisiaj sobie porozmawiamy. Wyjaśnimy wszystko i postanowimy co dalej.

Powolnym krokiem zmierzałam w kierunku naszego domu. Zastałam mojego męża w ogrodzie. Jak zwykle krzątał się po nim, szukając sobie zajęcia. Właśnie brał się chyba za koszenie trawnika. Rzeczywiście, nigdy noo prawie nigdy nie miałam takiej sytuacji, by siedział w kapciach przed telewizorem i popijał piwo. Z trudem się przyznałam, że ten stereotyp nie należał do rysopisu mojego męża.

Zatrzymałam się na chwilę. Jakoś nie chciałam mu robić teraz karczemnej awantury. Poczekam, aż skosi trawnik. Podobno mężczyznom nie powinno się przerywać w takich czynnościach, bo i tak się z nimi nie da rozmawiać. Przysiadłam na ławeczce i zaczęłam mu się przyglądać. Wyglądał naprawdę przystojnie. Czym ja się cieszę? Tym bardziej, będzie miał powodzenie u innych kobiet. Nie oszukujmy się, ale jego wysportowana sylwetka na pewno przyciąga wzrok niejednej kobiety.

Zaraz, zaraz pomyślałam. Mężowie moich koleżanek, którzy są w podobnym wieku, z reguły wyglądają zupełnie inaczej. Większość z nich po około 2 latach małżeństwa wyhodowała takie duże brzuchy, że nie pamiętam, jak wyglądali przed ślubem.

Mój mąż codziennie, choćby był naprawdę padnięty – ćwiczył. Za każdym razem mówił, że robi to dla mnie. Nigdy nie brałam tych słów na poważnie. Teraz jednak przyglądałam mu się z większą uwagą. Kosił trawnik z dużą precyzją, dokładnie omijając wszystkie klomby i krzewinki które rosną tutaj na moje życzenie. Był bardzo opanowany. Ani razu nie zdenerwował się na to, że na drodze kosiarki stanął „niepotrzebny kwiat”. No dobra, zapulsował i tym. Ja raz próbowałam wszystko skosić, ale straciłam cierpliwość do robienia wiecznych slalomów. Myślałam, że wyjdę z siebie. Wkurzałam się na samą siebie, po co ja tyle tego nawsadzałam. On, gdy tylko wpadałam na kolejny pomysł zakupu nowego krzaka, wzdychał, kręcił głową, ale nic nie powiedział. Potem tylko omijał jedną przeszkodę więcej.

Zaczęłam się uspokajać. Nie byłam już na niego taka zła jak wcześniej. Chociaż jeszcze przed paroma minutami oskarżałam go w myślach o to, że wyrządził mi największą szkodę na świecie. Byłam gotowa mu wszystko powyrzucać, czego nie robił przez ostatni czas, a co zawsze mi tak obiecywał. W końcu mieliśmy randkować, uprawiać seks kilka razy dziennie w różnych miejscach. Być szaleńczo w sobie zakochanym. A teraz? W łóżku spotykamy się rzadziej, niż raz dziennie. Zwykle codziennie padamy ze zmęczenia, od nawału obowiązków, jaki mamy na sobie. Czy ja mu jednak nie obiecywałam tego, że też będę dla niego idealną żoną? Miałam kupować sobie seksowną bieliznę, nauczyć się dla niego erotycznego tańca, codziennie witać go dwudaniowym obiadem i słodkim deserem? Ile razy w pośpiechu robiłam obiad na dwa dni, który nie był dobrze doprawiony. A z jego ust nigdy nie usłyszałam żadnej skargi. Zawsze zjadał. Może żartował, że faktycznie najwyższa pora zaopatrzyć się w magazyn z solą, bo jak tak dalej pójdzie, to nie nadążymy.

Teraz biłam się z myślami w zupełnie inny sposób. Chciałam teraz za wszelką cenę doszukać się swojej krzywdy w tym wszystkim. Nie mogłam znaleźć. Właściwie nie działo się nic złego, co mogłoby zwiastować u nas jakikolwiek kryzys. Czy naprawdę miałam się czego przyczepić? Szukałam ekscytacji, zakochania, motyli w brzuchu. Poczułam rozpacz, że to już minęło.

– Jasny szlag! – z zamyślania wyrwał mnie krzyk mojego męża. Przerażona, że właśnie najechał sobie na nogę kosiarką zerwałam się o pobiegłam w jego kierunku.

– Przepraszam Cię Kochanie, naprawdę uważałem, ale się zamyśliłem i skosiłem tego kwiatka. Proszę Cię nie bądź na mnie zła!

Zastałam swojego męża, który bezradnie stał z kosiarką obok krzewinki, po której została tylko połamana łodyżka i parę listków.

Rozpłakałam się.

– Proszę Cię nie płacz. Odkupię tego krzaka, tylko nie płacz. Wiesz, jak ja tego nie lubię. Przecież nie zrobiłem tego specjalnie – mój mąż tłumaczył się z naprawdę zmartwioną miną.

– Myślałam, że coś Ci się stało – wydusiłam z siebie.

– Naprawdę? Oj, nastraszyłem Cię. Nie chciałem. Wiem, że dzisiaj byłaś jakaś smutna i nie chciałem Ci wchodzić w drogę. To znaczy myślałem, że jak skoszę trawnik, to już na pewno przestaniesz się na mnie gniewać, ale pogorszyłem tylko sprawę. Tym bardziej, że wiem, jak bardzo lubiłaś rzeczywiście te kwiaty.

Mój mąż nie mówił tego tylko żeby mnie udobruchać. Jemu było naprawdę bardzo głupio z tego powodu.

– To ja przepraszam – wyszeptałam.

– Ty? Ale za co? – odpowiedział bardzo zdziwiony mąż.

– No wiesz, mam na sumieniu i to całkiem sporo. Przyznam, że naprawdę byłam na Ciebie bardzo zła. W końcu tak naprawdę miałam ostatnio zupełnie inne oczekiwania, co do naszego małżeństwa.

– Inne oczekiwania? – zdziwienie mojego męża rosło z minuty, na minutę.

– Pamiętasz, jak sobie obiecaliśmy, no wiesz przed ślubem, że nigdy u nas nie będzie nudno? – spytałam drżącym głosem.

– Nudno? Kochanie, ale ja z Tobą na nudę nie mogę narzekać – mój mąż wyparował.

Spojrzałam się na niego marszcząc brwi.

– To znaczy, no słucham Cię dalej.

– Pamiętasz, jak sobie obiecaliśmy, że rzeczywiście będzie inaczej, niż u innych małżeństw? Będziemy się o siebie starać, dbać o siebie, zaskakiwać…

– Chyba już wiem o co chodzi, jestem zbyt przewidywalny? – mój mąż spojrzał przed siebie. Widać było, że naprawdę zasmuciłam go tą wiadomością.

– Nie! To znaczy tak…. – odpowiedziałam, nie patrząc mu prosto w oczy,

– Chcesz bym się zmienił? – jego pytanie było dziwne, jakby wypowiedziane nie jego tonem głosu.

Patrzyłam na niego uważnie. Czy ja chcę by on się zmienił? Jaki miałby być? Zejdź na ziemię, zejdź na ziemię. Coś mi mówiło w środku, że to co ja w ogóle od niego oczekuje, to jest moja fanaberia.

– Nie. – odpowiedziałam krótko i szybko się do niego przytuliłam.

Przez dłuższy czas nie wracaliśmy do tego tematu. Aż któregoś wieczoru mój mąż powiedział, bym się szybko ubrała w wygodne ciuchy. Nie zastanawiając się długo spełniłam jego prośbę. Zaprowadził mnie do samochodu, jechaliśmy szosą pomiędzy gęsto zarośniętymi lasami. W końcu dotarliśmy do jeziora.

– Zakładaj kapok – rzucił w moim kierunku styropianowe coś dziwnie wyglądające.

– Ale po co? – odpowiedziałam zdziwiona.

– Idziemy popływać kajakami – mąż odpowiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz, jaką robimy każdego dnia.

Pływając sobie spokojnie po jednym z największych jezior w okolicy mąż zagaił:

– Miałaś trochę racji.

– Z czym – wyrwałam się z zamyślenia – okolica była taka cicha i piękna. Oddałam się całkowicie błogiemu spokojowi.

– No, że przestaliśmy o siebie zabiegać, ale mam pomysł.

– Jaki?

– Róbmy sobie co dwa tygodnie randki. Raz ja coś wymyślam, raz Ty. Co Ty na to? – mąż wyszeptał mi do ucha.

– Dziękuję.

– Ale za co? – spytał się zaskoczony?

– Bo widzisz, ja tylko narzekam. Ale to Ty potrafisz postawić sprawę po męsku. Kocham Cię bardzo.

– Ja Ciebie też.

Nim się obejrzałam, dostałam porządny chlust wody na całe ciało.

Prawa autorskie

Wszelkie materiały (w szczególności: artykuły, opowiadania, eseje, wywiady, zdjęcia) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.