Większość naszych wyjazdów była przemyślana, biuro podróży, dokładny termin, cena i najważniejsze- miejsce. Jednak czasami jakiś nieprzewidziany impuls, intuicja albo szósty zmysł każe Ci zrobić coś niespodziewanego. Nie planowaliśmy tego wyjazdu, może wyjątkowo mroźna zima, brak słońca, endorfin…
W Sieci jak to w Sieci, serfujesz, trafiasz na różne strony, przeskakujesz z jednej na drugą. Za oknem zima, a na ekranie widzisz te piękne kolory i obrazy. Każda Twoja komórka błaga by tam być, natychmiast. Zajrzałem z ciekawości, nie zaszkodzi sprawdzić cen i poszukać czegoś na zbliżające się wakacje. Zamiast opuszczać kraj w ciepły letni dzień, wylecieliśmy w zimny, mroźny poranek o siódmej rano … do Egiptu.
To była szybka obopólna decyzja, rezerwacje, zaliczka, klika dni na spakowanie i dopełnienie formalności. Przygotowaliśmy się solidnie. Egipt to inna kultura, kontynent, zwyczaje i ludzie. W walizce znalazły się wszelkie niezbędne rzeczy: leki, w razie gdyby dopadła nas „klątwa faraona”, aspiryna, kremy z filtrem, lekkie ubrania, coś cieplejszego, aparat i waluta. Jeszcze tylko droga na lotnisko, a Bogowie Egiptu pobłogosławią nas darem słońca i ciężkim brzemieniem historii.
Już sam lot dostarcza niebywałych wrażeń. Widok z pokładu samolotu zaskakuje głębią turkusu i szafirem morza, oraz mnóstwem maleńkich wysepek. Niesamowite wrażenie, może nieco niepokojące, budzi niekończąca się szarawa i górzysta pustynia. Jej bezmiar jest porażający. To niesamowite jak przyroda obfituje w różnorodność. Z jednej strony życiodajna woda, jej piękno i głębia, a z drugiej pył, piach i wyniszczenie.
Afryka nie okazała się tak odległa. Cztery godziny lotu samolotem i powitała nas słoneczna Hurghada. Trzeba przyznać, że wrażenia są osobliwe. Pierwsze co odczuliśmy to gorąc (kilka godzin wcześniej minusowe temperatury) i kompletny brak naturalnej ziemi. Wszystko jest takie pustynne i wyjałowione.
Z Hurghady wyruszyliśmy w dalszą podróż, czekał na nas Luksor, Miasto Pałaców.
To wspaniałe miasto położone na południe od Kairu jest znane z dramatyzmu swojej historii. To tutaj spływały skarby władców z XVIII i XIX dynastii, dary przegranych, wojenne zdobycze, daniny i podatki. Świetność miasta, jego przepych i moc wrastała z pokolenia na pokolenie, a każdy z nowych faraonów przewyższał rozmachem i przepychem swojego poprzednika w stawianiu budowli. Ta chęć zaowocowała powstaniem okazałych świątyń i grobowców, majestatycznych monumentów strzegących wiernie pamięci po swych wielkich przodkach.
To tu powstało skupisko królewskich budowli większe niż gdziekolwiek indziej na świecie i do dziś strzegą go lokalni bogowie, na czele z Amon-Re.
Luksor to niezwykłe miasto, które zrobiło na nas ogromne wrażenie. Już sama pamięć o jego wielkich założycielach budziła w nas z jednej strony respekt i pokorę, z drugiej kwitła w nas ciekawość i chęć poznania tego co tak stare, w połączeniu z tym co nowe. W takich miejscach łakniesz każdej najmniejszej cząstki, by choć trochę przybliżyć się do wiedzy poznania minionych tysiącleci i dzisiejszej kultury. Bez wątpienia jest to miejsce magii i tajemnic, w którym do dziś działa władza faraonów.
Luksorscy Egipcjanie pielęgnują stare obyczaje. Rdzenni mieszkańcy noszą na głowie specjalną chustę, którą wiążą na kształt turbanu, cechę charakterystyczną dla przedstawicieli Górnego Egiptu. Odziani w jasne stroje, tradycyjne galabije, zatrzymali się gdzieś pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością. Przechadzając się uliczkami Luksoru, wciąż widać jak ważne są dla nich magiczne atrybuty i przesądy. Jakby ciągle obawiali się klątwy patrzących na nich Bogów zsyłających nieurodzaj.
Podziwiając wspaniałości tego miasta wręcz niewybaczalnym grzechem jest pominąć luksorską świątynię, czyli Południowy Harem Amona. Dla nas była to jedna z bardziej magicznych chwil w życiu, pierwsze zetknięcie z tym co jest świadectwem o naszej przeszłości, tym kim byliśmy i kim się staliśmy, bez względu na to czy jesteśmy Polakami, Europejczykami. Egipt jest spuścizną i skarbem całego świata, praprzodkiem naszych przodków. Stojąc przed majestatem Bogów poczuliśmy się tak krucho, a duchy przeszłości zabrały nas w odmęty miejsc jakich nie dane nam było zobaczyć do tej pory. Przed nami rozpościerała się Aleja Sfinksów, niegdyś łącząca Południowy Harem ze świątynią w Karnaku.
Sama świątynia podczas ery chrześcijańskiej została przemieniona w kościół. Przez tysiące lat była pogrzebana pod ulicami i domami miasta. Nawet do dziś na ścianach niektórych budynków można zobaczyć jak głęboko była pod ziemią, po odznaczających się śladach stwardniałej soli. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno świątynia była tak głęboko, a na jej miejscu postawiono meczet, który po dziś dzień góruje nad głowami zwiedzających turystów. Na samym rumowisku stały mizerne lepianki, a z ziemi wychylały się jedynie głowa Ramzesa, część obelisku Amenhotepa i szczyty kolumn.
Główną część haremu południowego wybudował Amenhotep III, a następnie rozbudowywali ją kolejni władcy, Tutenchamon, Horemheb, Rames II i Aleksander Wielki. Wejście do kompleksu zdobi ogromny, liczący 65 metrów wysokości pylon wzniesiony przez Ramzesa II. Wyryte zostały na nim wydarzenia ilustrujące przebieg bitwy, jaką odbył z Hetytami pod twierdzą Kadesz ok.1280 r. p.n.e. oraz inne inskrypcje wysławiające bohaterskie czyny faraona. Przy wejściu do świątyni, tuż przy pylonach stoją kolejne ogromne posągi przedstawiające zasiadającego na tronie faraona. Gdybyśmy cofnęli się w czasie, zobaczylibyśmy zamiast dwóch figur aż sześć, przedstawiających Ramzesa, Nefretete oraz ich córkę Maritamon. Zachowane posągi mają około piętnastu metrów wysokości, a bok kwadratowej podstawy wynosi w przybliżeniu jeden metr. Tak naprawdę do tej pory nikt nie wie, jak wszystkie wspaniałe egipskie budowle zostały zbudowane. Ich architektura, dokładność, a przede wszystkim porażający ogrom. Jedna z teorii mówi, że robotnicy egipscy (tak, tak praca Egipcjan była opłacana, a wykonywali ją najemni robotnicy sezonowi) nie brali udziału przy powstawaniu i transporcie ogromnych, kamiennych bloków, a wykłuwali je w skałach. Trudno określić celność tej teorii, ale mając w pamięci monumentalne piramidy, uważamy, że coś w tym może być.
Przekroczywszy ogromne pylony weszliśmy na dziedziniec otoczony podwójnym rzędem kolumn, długich na 53m, między które wkomponowano posągi Ozyrysa i prowadzących do dziedzińca. Dziedziniec mieści w środku niewielką świątynię Totmesa III składającą się z kaplic poświęconych bogom triady tebańskiej – Amonowi, Mut i Chonsu, oraz sąsiaduje z dziedzińcem Amenhotepa III. Budowle są świetnie zachowane, więc doskonale można uruchomić własną wyobraźnię, zamknąć na chwile oczy i bez problemów przenieść się tysiące lat wstecz.
Świątynia najbardziej efektownie wygląda po zmroku, gdy ściany budowli oświetlają dziesiątki świateł. Zwiedzaliśmy ją za dnia, jak i oglądaliśmy po zachodzie słońca. Piękno tego miejsca jest nie do opisania. Przytłaczających rozmiarów posągi łypią w mroku na zwiedzających, ich nieme twarze sprawiają wrażenie czujnych i bacznie obserwujących współczesnych. Na samo wspomnienie o ich sile i władzy dostaję gęsiej skórki. Jednak nasze przekonanie o potędze faraonów diametralnie zmieniło się gdy zobaczyliśmy Karnak.
Do kompleksu można dotrzeć na kilka sposobów, przejść się nabrzeżem Corniche lub pojechać taksówką. Drogą małej dywersji, jeśli chodzi o transport turystów, są doskonale zorganizowani, z drugiej strony to jeden z ich głównych środków utrzymania. Ze złapaniem taksówek nie ma większych problemów. Przewoźnicy działają 24 godz. dobę. Za przysłowiowe trzaśnięcie drzwiami płaci się ok. 3 LE, za każdy dodatkowy kilometr 50 piastrów. Przy poruszaniu się taksówkami należy upewnić się, że kierowca włączył taksometr. Inaczej czeka Was niemiła niespodzianka przy płaceniu. Warto zapamiętać te informacje przed wyjazdem i egzekwować je w czasie pobytu na miejscu. Nam tylko raz zdarzyła się podobna sytuacja, ale jest na to bardzo proste rozwiązanie. Na przedniej szybie auta jest naklejka z numerem telefonu, pod którym można składać zażalenia. Jednak samo moje wyciągnięcie telefonu i udawanie, że dzwonię pod numer operatora , przywróciło natychmiastowo kierowcę do porządku. Wracając do Karnaku. To było dla nas niesamowite przeżycie. Niestety ogrom zabytków nie pozwolił nam na dokładne zwiedzenie. By poznać „Miejsce Wybrane”, trzeba by spędzić przynajmniej około tygodnia na miejscu, my mieliśmy zaledwie kilka godzin na zobaczenie tego, co wznoszono przez trzynaście stuleci.
Oprócz nagromadzenia samych elementów składających się na kompleks świątyń, jest to najbardziej skomplikowany system budowli w całym Egipcie. Współczesny kształt świątynia zawdzięcza XVIII dynastii, która uczyniła lokalnego boga Amona-Re, bóstwem państwowym. Wtedy tez Teby sięgnęły szczytu swej chały. W centralnej części znajduje się świątynia poświęcona bogu wiatrów i powietrza, przedstawianego jako człowieka w czapce z dwoma piórami. Sama budowla poświęcona dla Amona-Re jest tak ogromna, że prawdopodobnie przewyższa swym rozmiarem nasze europejskie katedry, które powstawały tysiące lat później. Jej długość wynosi sto dwa metry, szerokość natomiast pięćdziesiąt metrów. Aby zbudować tak potężną budowlę potrzeba było siły około 75 000może 80 000 robotników. Największy wpływ na wygląd świątyni mieli Amenhotep III, Ramzes I, Seti I i Ramzes II, którzy kontynuowali prace zdobnicze. Dzięki zainteresowaniu i oddaniu władców Egiptu, świątynia z roku na rok stawała się coraz bardziej okazała i wzniosła. Ciekawa historia wiąże się z obeliskami wzniesionymi przez Hatszepsut, która objęła panowanie po śmierci Totmesa I. Królowa nie szczędziła wydatków na Karnak, który za jej panowania znaczenie rozkwitł. Po pokojowym panowaniu nad Egiptem kobiety faraona, nastały rządy Totmesa III. Nowy władca nie tylko zmienił politykę rządów ale zajął się usuwaniem imienia królowej z kartuszy, zastępując je własnym. Ogrodził również sale i podstawy wzniesionych przez nią obelisków w Karnaku, które bagatela ważyły jedyne 320 ton. Myślę, że Totmes III nie zdawał sobie sprawy jak wiele robi dla utrwalenia pamięci swej poprzedniczki i pielęgnacji tego co wzniosła.
Za trzecim obeliskiem znajduje się pomnik wielkiego skarabeusza, który ufundował Amenchotep III, podobnie jak świątynię boskiej triady. Bardzo nam zależało by zobaczyć ten zabytek, a właściwie obejść go. Legenda ponoć głosi, że ten kto okrąży pomnik trzy razy, będzie miał szczęście w życiu. Wygląda to dość zabawnie, sznureczek turystów nieustannie okrążający robaczka. Biedny skarabeusz gdyby nie był z kamienia, z pewnością by umarł od zawrotu głowy. Szczęście jednak warto przyciągać, obojętnie jakimi sposobami, więc daliśmy się porwać radosnemu korowodowi turystów.
Mieliśmy też ogromną przyjemność wzięcia udziału w wieczornym widowisku, przygotowanym dla zwiedzających. Przedstawienie światło i dźwięk to 4-etapowe obejście świątyni, która w ciemnościach, oświetlona jest jedynie w wybranych miejscach. Dzięki temu wydaje się jeszcze o wiele wspanialsza, piękniejsza, trudno sobie wyobrazić, że może zrobić jeszcze większe wrażenie niż za dnia. Natomiast w świętym jeziorze można podziwiać odbicie budowli, które nabierają kolorytu zwłaszcza podczas pokazów barwnie opisujących historię tego niezwykłego miejsca. Tych magicznych chwil naprawdę nie można zapomnieć. Dla nas to było coś wyjątkowego, niezwykłego i jedynego w swoim rodzaju. Można mieć różne poglądy na temat Egiptu, ale nie wierzę by ktoś mógł być wobec Karnaku obojętny i stanąć tam bez podziwu i uznania dla przeszłości i jej królów. Po tych znakomitościach i potrzebnym wypoczynku nadszedł czas na spotkanie z duchami faraonów. Swoje ramiona rozpostarła przed nami Dolina Królów.
Tysiące lat temu, po śmierci faraonów ich zwłoki balsamowano i mumifikowano. Egipcjanie wierzyli, że jeśli ciało zmarłego zabalsamuje się, ten będzie żył w świecie umarłych. Balsamowanie zwłok mogło trwać nawet nieco ponad dwa miesiące, dotyczyło to oczywiście najwyższych rangą dostojników. Po niezwykle dokładnym procederze mumifikacji, ciała osób z rodziny królewskiej oraz samych władców chowano do sarkofagu. Ten następnie umieszczano na łodzi, która płynęła wzdłuż Nilu do miejsca pochówku.
Po wczesnym śniadaniu wyruszyliśmy w kolejną podróż. Autokar dowiózł nas do doliny, ukrytej wśród wzgórz tebańskich. Przesiadłszy się do małych elektrycznych wagoników, podążaliśmy tą samą co Egipscy żałobnicy minionych tysiącleci.
W Dolinie znane są już 62 kwatery, z odkrytym piętnaście lat temu największym grobowcem AV5. Niestety większość miejsc pochówku zrabowano, a dla zwiedzających otwartych jest jedynie kilka z nich. Przed grobem Tutenchamona, kolejka turystów oczekujących na zwiedzanie jest bardzo duża, postanawiamy jednak zaczekać na swoją kolej.
Wejście do samego grobowca jest przeżyciem niezwykłym i mistycznym. Znaleźliśmy się w miejscu pochówku faraona, uczestniczyliśmy wręcz namacalnie w tym co pozostawiła nam historia. Mogliśmy dotknąć murów, zobaczyć wspaniałe i niektóre doskonale zachowane inskrypcje, malowidła, oraz to co tu wszystkich tak bardzo przyciąga- sarkofag i złotą trumnę Tutenhamona. Muszę przyznać, że przez chwilę przeszła nam przez głowę myśl o klątwie, która jest związana z tym miejscem i jego odnalezieniem. Zdrowa logika i wiedza podpowiadały nam, że absolutnie nic nie może nam zagrozić, ale z drugiej strony… nigdy nie wiadomo co czai się w zakamarkach ścian, albo jeszcze dalej… zaświatów. By zobaczyć resztę wspaniałych skarbów znalezionych przy królu, musieliśmy zaplanować wycieczkę do Kairu. W krypcie znajdowały się jedynie drobne przedmioty takie jak dzbany i misy.
Tymczasem w Dolinie Królów czekał na nas grobowiec Ramzesa III. „Grób Harfiarzy”, nazwany tak od płaskorzeźby znajdującej się w jednej z bocznych komór, przedstawia dwóch ślepych muzykantów, grających na harfach i wysławiających bogów swoim śpiewem. Grobowiec jest dobrze zachowany i co niezwykłe dla miejsc związanych z pochówkiem królewskim, barwne reliefy na jego ścianach ukazują sceny z życia codziennego. Zaglądamy jeszcze do grobowca Sethi II i Ramzesa VI, które zbudowane zostały według tego samego schematu. Po powrocie do świata żywych wyruszamy w dalszą podróż do Deir er- Bahari i świątyni grobowej kobiety faraona, Hatszepsut. Tym co jako pierwsze rzuca się w oczy to fakt, że grobowiec jest wręcz wyeksponowany na tle skał, a nie jak innych królów, schowany głęboko w ziemi. Piękno tego miejsca jest porażające, gdyby nie stragany egipskich handlarzy, można by się poczuć jak w minionych tysiącleciach. Nie trudno wyobrazić sobie tu pracujących budowniczych i przechadzających się wysokich urzędników. Pejzaż jest tak piękny, że tylko sprzyja rozwinięciu wyobraźni i umiejscowieniu całej historii tam gdzie się zapisała. Grobowiec wznosi się na olbrzymich tarasach opatrzonych portykami. Do najwspanialszych ozdób tej budowli należą reliefy, przedstawiające wyprawę zorganizowaną przez królową Hatszepsut do krainy Punt. Są też jej boskie narodziny, oraz inne liczne dokonania związane z jej piętnastoletnim panowaniem. Portal wejściowy ozdabiają liczne posągi Królowej Hatszepsut, kobiety z podwójnym symbolem władzy faraonów, korony i przyprawionej brody. Historia Hatszepsut i Nefretete jest dla nas szczególnie interesująca, to niebywałe jak w państwie, w którym władzę dzierżyli zawsze mężczyźni, te dwie kobiety tak wiele dokonały, a władza w ich rękach była równie potężna jak ich poprzedników czy następców.
Warto wspomnieć, że świątynia Hatszepsut została odrestaurowana z ruin i to w większej mierze przez polskich archeologów pod kierunkiem prof. Kazimierza Michałowskiego. Polscy badacze mają swój ogromny udział przy odnajdywaniu niezwykłych wykopalisk w tym wspaniałym kraju, o tak niezwykle bogatej historii.
Na szlaku powrotnym zatrzymujemy się jeszcze przy stojących wśród pól trzcinowych Kolosach Memnona. Z miejscem tym wiąże się bardzo ciekawa historia, którą myślę warto opisać. Posągi są pozostałością po świątyni Amenhotepa III. W 27 r. p.n.e. podczas trzęsienia ziemi, posąg po prawej stronie ucierpiał i o wschodzie słońca zaczął wydobywać z siebie dźwięk. Odgłos ten Grecy uznali za śpiew Memnona, który dedykował swojej matce Eos (jutrzence). Sława tego zjawiska natychmiastowo rozeszła się po świecie antycznym. By na własne uszy usłyszeć jęk Memnona, do Teb zaczęły ściągać rzesze ciekawskich. Zachowały się do dziś dziesiątki napisów wyskrobanych na głazach posągu, zarówno w języku greckim jak i po łacinie. Wszystkie mówią to samo: „usłyszałem Memnona”. Niestety w 199 roku cesarz Septymiusz Sewer nakazuje rzeźbiarzom odrestaurować kolosy. Od tej pory Memnon traci swój głos, na zawsze…
Po drodze do Luksoru wstępujemy jeszcze do fabryki alabastru. Warunki zatrudnienia są dość proste, by nie nazwać ich prymitywnymi. Jednak mimo pewnych niedogodnień, rezultaty pracy są godne podziwu. W warsztacie wykonuje się ręczne wyroby z alabastru jak i bazaltu. A teraz krótka instrukcja, jak odróżnić oryginał od podróbki. Otóż alabaster i bazalt są dość odporne na upadki i uderzenia, a ich waga jest znaczna. Alabaster jest faktycznie miły w dotyku, nie bez powodu nasze powiedzenie o pięknej skórze ma jego cechy. Podczas pobytu w fabryczce nasunęły nam się dość zabawne wnioski związane z tutejszymi wyrobami. Wszyscy znamy sceny pościgu egipskich handlarzy za turystami i rzucających w nich przeróżnymi przedmiotami. Jest to całkiem niezła próba dla oryginalności produktu, ciekawe czy wszystkie faktycznie wychodzą z tego cało? Więc jeśli przypadkiem spotkają nas podobne zdarzenia, a lądujący nam za plecami przedmiot przetrwa, można śmiało zawrócić i sprawić sobie prezent. Tak czy inaczej my postanowiliśmy nie ryzykować i na miejscu zaopatrzyć się w (mam nadzieję) oryginał . Zakupiliśmy pamiątkowego, małego skarabeusza. Jego już nie obeszliśmy trzy razy z uwagi na mini gabaryty, za to znalazł swoje miejsce na jednej z półek.
Po powrocie do Luksoru zaplanowaliśmy kilka bardziej stacjonarnych wycieczek. Czekały na nas kolejne dłuższe wyprawy, a Luksor i jego zabytki tak nas zainteresowały, że chcieliśmy poświęcić czas na zobaczenie jeszcze kilku rzeczy, bez zbędnego pośpiechu i zwyczajnie wypocząć. To co warte jest zobaczenia w samym mieście, to tutejsze muzeum nazwane imieniem miasta, oraz Muzeum Mumifikacji. Chcieliśmy też odwiedzić kilka knajpek, delektować się smakiem kawy, bez pośpiechu, rozmawiając i podsumować to to już zobaczyliśmy .
Muzeum w Luksorze jest wspaniałe. Znajdują się tam zbiory przedmiotów i posągów z grobowców znalezionych na terenie Luksoru. Każdy z przedmiotów wygląda jak dzieło sztuki i faktycznie nim jest. Cechuje je niebywała precyzja i kunszt wykonania. Eksponaty są staranie przedstawione, opisane i oświetlone, dzięki czemu można dokładnie przyjrzeć się szczegółom. Parter muzeum poświęcony jest dziejom z okresu Nowego Państwa, gdzie na szczególną uwagę zasługuje przepiękne popiersie Totmesa III. Na piętrze znajdują się mniejsze przedmioty z grobowca Tutenchamona, olbrzymie głowy Echnatona. Zdumiewająco piękna okazała się być postać Amenhotepa III, wykonana z alabastru. Ciekawe czy jest ciężka?
W Muzeum Mumifikacji można się poczuć trochę jak na sali tortur, czy miejscu z horroru. Wśród eksponatów znajduje się mumia królewska z XXI dynastii, oraz liczne mumie zwierząt. Nie zaskoczy chyba również nikogo fakt, że do ogólnego wglądu wystawione są narzędzia służące do samej mumifikacji. Można zapoznać zapoznać się z dokładnymi opisami ich użycia. Wedle egipskich podań, po śmierci wszystkie dusze zostawały w ciele śmiertelnika. Ciało zmarłemu było potrzebne jako dom dla duszy, dlatego bardzo dbano, by zwłoki nie rozkładały się. Zniszczenie ciała zmarłego, dla Egipcjan było niewyobrażalną stratą i ogromną tragedią. Dusze których zwłoki uległy zniszczeniu błąkały by się, a w konsekwencji gasły. Z chwilą ich zgaśnięcia kończyło się również życie pozagrobowe. Jedynym rozwiązaniem by temu zapobiec było balsamowanie, mumifikacja. Największa kara jaka mógł ponieść śmiertelnik, to zbezczeszczenie jego zwłok po śmierci. Taki los spotykał zdrajców i wrogów Egiptu. Sam proceder mumifikacji dla zmarłego nie miał większego znaczenia (po jego śmierci oczywiście), ale na samo wspomnienie o wyciąganym za pomocą długiego haka mózgu, który musiał zmieścić się w otworze nosowym naprawdę boli i powoduje na mojej twarzy niemiły grymas.
W niedaleko położonej od muzeum kafejce poznajemy miłego Araba. Wdajemy się w rozmowę, typowo turystyczną. Pyta skąd jesteśmy i miło nas zaskakuje nie tylko znajomością geograficznego położenia naszego kraju, ale i potrafi umiejscowić kilka większych miejscowości na polskiej mapie. Pyta nas także czy jesteśmy parą, a mi zaraz na myśl przychodzi opowiadanie kolegi, który w jednym z arabskich państw dostał propozycję sprzedania swojej dziewczyny w zamian za stado wielbłądów. Porządnie się wystraszyli bo oferta ponoć była poważna. Mi na ich miejscu też by nie było do śmiechu, więc w pewnych sytuacjach uważam na moją żonę, do tego blondynkę co dla Arabów jest niezwykle pociągające. Więc ostrożności nigdy zbyt wiele.
Podążając śladami historii zaplanowaliśmy koleją wyprawę, tym razem do Idfu (Edfu). Jest to niezwykle interesujące miejsce z uwagi na to, że znajduje się tam jedna z najlepiej zachowanych i najpiękniejszych świątyń Egiptu, wybudowana w III w p.n.e. Ptolemejska Świątynia Horusa zachowała się w stanie właściwie idealnym, włącznie z pylonem, dziedzińcami i sanktuarium. Przy drzwiach stoją królewskie krogulce, wyrzeźbione w granicie. Ściany świątyni to jedna, wielka księga, zawierająca przekaz z dziedziny mitologii i geopolityki. Płaskorzeźby które mogliśmy podziwiać przedstawiają różnorodne święta, np. coroczną wizytę bogini Hathor. Zapewne nie wszyscy wiedzą (z nami było podobnie), że jest to świątynia grecka. Grecy po podbiciu egipskich ziem, chcieli sobie zaskarbić przychylność miejscowych i postanowili wykorzystać metody pokojowe. Wynikiem tego powstawały świątynie poświęcone lokalnym bóstwom. Co ciekawe, podobne jak w rdzennych egipskich miejscach kultu i tu znajdują się kartusze poświęcone fundatorom, interesujące jest jednak to, że wszystkie są puste. Tak naprawdę nie ma pewnej odpowiedzi dlaczego. Jedna z teorii głosi, że na znak buntu przeciw najeźdźcy budowniczy celowo nie wykłuwali greckich imion. Inna wskazuje na problemy natury językowej. Imiona Greków były zbyt skomplikowane dla Egipcjan, którzy nie wiedzieli jak je napisać. Obie wersje wydają się być na równi prawdopodobne, niestety odpowiedzi może nie poznamy nigdy.
Z tym miejscem wiąże się kolejna wspaniała opowieść, wielu znana z miologii egipskiej. Horus został zrodzony przez Izydę, której małżonek został podstępem zamordowany przez Setha, który następnie jego poćwiartowane ciało porozrzucał , by tamten nigdy nie zaznał życia wiecznego. Zrozpaczona Izyda pozbierała rozrzucone kawałki jego ciała, poza penisem, który został zjedzony przez suma nilowego i przy pomocy magii przywróciła życie Ozyrysowi. Wtedy też boginię zapłodnił boski ogień. Gdy władczyni nieba i ziemi była w ciąży, musiała uciekać w rejon Delty Nilu, by ukryć się przed mściwym Setem. Wiedziała bowiem że zazdrosny bóg będzie chciał zabić dziecko, obawiając się że przepadnie mu władza. Tam tez urodziła boskiego syna – Horusa.
Po Zwiedzani Idfu udajemy się w rejs. Płyniemy do Kom Ombo, położonego 40 km od Asuanu. Odnajdujemy tu Świątynię Horusa, poświęconą sokołowi Horusowi i krokodylowi Sobkowi. Co ciekawe, miejsce to zostało nie tylko zbudowane ze względu na religię. Budujący Ptolemeusze usytuowali ją w miejscu strategicznym militarnie jak i gospodarczo. Położenie pozwalało czerpać zyski z cła, gdyż obok przebiegł szlak handlowy. Świątynia znajduje się w pobliżu piaszczystego brzegu nilu, na którym niegdyś wygrzewały się krokodyle. Dziś miejsce jest niekompletne. Fragmenty frontu wpadły do rzeki, częściowo nie ma tez dachu. Ze wspaniałych budowli otaczających świątynię pozostało niewiele: brama w murze okalającym temenos (święty okręg świątyni), kilka kolumn, resztki pylonu i kilka kaplic. Nieco na południe od głównej świątyni, rzymskim sanktuarium bogini Hathor, można podziwiać klika zmumifikowanych krokodyli odkrytych na cmentarzysku świętych zwierząt.
Po południu wraz z innymi turystami przenosimy się na pokład statku i wyruszamy w dalszą podróż, żegnając przede wszystkim wspaniały Luksor. Wchodzimy na najwyższy pokład, gdzie można opalać się na rozłożonych leżakach, kąpać w małym basenie lub po prostu zrelaksować się, podziwiać uroki Nilu i Egiptu. Rejs po rzece jest naprawdę dużą i ogromna przyjemnością. Siedząc w wygodnym leżaku, popijamy z wolna zimne napoje i podziwiamy przesuwający się przed oczyma egzotyczny krajobraz Egiptu. Choć słońce jeszcze przygrzewa, od Nilu wieje przyjemna, chłodna bryza. Jest naprawdę wspaniale. Dopływamy do Asuan.
Asuan położony jest na wschodnim brzegu Nilu. Charakteryzuje je kość słoniowa, róż, złoto i heban. To właśnie w tym miejscu znajduje się pierwsza z katarakt Nilu, tworząca barierę między wzgórzami Pustyni Wschodniej, a rozciągłościami Sahary. Miasto nie może pochwalić się spektakularnymi wykopaliskami czy atrakcjami turystycznymi, jednak jest bardzo przyjemnym miejscem. Szczególnie atrakcyjna jest część miasta położna nad brzegiem rzeki. Widok z tego miejsca jest wspaniały. Oprócz tego można zobaczyć zabytki z czasów Faraonów i grecko-rzymskiego panowania, ogrody botaniczne czy Nubijskie Muzeum. Ogromną atrakcją z jakiej nie można zrezygnować i z której jest znane miasto, to wycieczka feluką na długą i porośniętą bujną roślinnością wyspę Elefantynę. Widoki podczas tego rejsu zapierają dech w piersi. Egipskie słońce, po Nilu pływające feluki z trójkątnymi żaglami, klasztor św. Szymona oraz przepiękne pustynne widoki. Na samej wyspie znajdują się ruiny starożytnego Abu i małe Muzeum Asuańskie. Wystawione eksponaty są niezwykle atrakcyjne. Można podziwiać zmumifikowane zwłoki zwierząt, piękną biżuterię i amulety, klejnoty, złoty posąg barana poświęcony dla Chnuma. Nazwa tej przepięknej wyspy wywodzi się z Greki i swym pochodzeniem nawiązuje do słoni. Jedni uważają, że słowo pochodzi od olbrzymich czarnych skał u jej brzegów, podobnych do brodzących w rzece się słoni. Inni wspominają o istniejącym w starożytności na wyspie mieście, w którym zatrzymywały się karawany wielbłądów oraz słoni, obładowane między innymi kością słoniową. Dawna nazwa wyspy – Abu (Yebu) oznacza tyle samo co słoń lub kość słoniowa. Kolejną ciekawostką, którą można tu zobaczyć to „nilometr”. Według ciekawej inskrypcji z Idfu, gdy poziom w rzece podnosił się na Elefantynie o 24 łokcie, oznaczało to dobre nawodnienie gleby. Jeśli było odwrotnie, katastrofa była nieunikniona. Właśnie taka klęska żywiołowa trwająca siedem lat (jednak zaznaczam, że nie była to żadna z plag egipskich) została opisana na granitowym bloku ” Nieszczęśliwie zdarzyło się, że Nil nie podniósł się przez siedem lat. Zboża jest niewiele i nie ma warzyw ani nic innego, czym mogliby żywić się ludzie”.
Sam Asuan niegdyś zabudowano eleganckimi hotelami dla podróżnych, planujących spędzić tu zimowy urlop lub chcącychomówić swoje zawodowe plany, związane z egipskim krajem. Tarasy Hotelu Old Cararact były miejscem wielu dyplomatycznych rozmów, a dziś można tu przy filiżance kawy podziwiać wspaniały zachód słońca na Nilu. Dla nas był to niezwykle relaksujący wypoczynek, wśród niezwykle malowniczej afrykańskiej scenerii.
Będąc w miastach zawsze wybieramy się na Suk, czyli bazar, targ. Suk w Asuanie ma typowo afrykańskie cechy. Małe sklepiki stoją jeden przy drugim wzdłuż zatłoczonych śródmiejskich ulic. Można tu kupić koszyki, daktyle, bawełnę, szydełkowe nakrycia głowy, przyprawy, papirusy (tak naprawdę podróbki z liścia bananowca), złoto, bądź figurki egipskich bogów. Turyści upodobali sobie szczególnie bóstwo opiekuńcze terenów obfitujących w wodę pod postacią krokodyla, czyli Sobka. Nawet jeśli ktoś nie zamierza nic kupować, warto wstąpić na bazar dla samej atmosfery. Jest to doskonały moment by przy kawiarnianym stoliku chwilę odpocząć, zamówić karkadesz (napar z suszonych kwiatów hibiskusa) i obserwować spokojnych Nubijczyków, handlarzy i turystów robiących zakupy. Kupując pamiątki należy się targować, zawsze. Cena jaką musimy zapłacić jest często uzależniona od naszego pochodzenia, dlatego przy każdym nowym handlarzu byliśmy wypytywani o miejsce naszego wyjazdu. Dla Polaków ceny są niższe, co jest niewątpliwym plusem.
Bardzo wczesnym rankiem, bo o 4 godzinie wyruszamy na wycieczkę autokarową do Abu Simbel nad jeziorem Nasera. Kompleks dwu świątyń, położony około 300 km na południe od Asuanu. Jako pierwszą zwiedzamy Świątynię Ramzesa II. Co odróżnia to miejsce kultu od innych? Świątynia faktycznie jest wyryta w skale i to na podobieństwo pylonu z czterema przepięknymi posągami Ramzesa II. Północną ścianę sali zdobi scena wielkiej bitwy. Jest to misternie wykonana płaskorzeźba, jedna z najpiękniejszych w dolinie Nilu. Przedstawiono tu około 1100 postaci, ukazujących przemarsz wojsk egipskich, ich walki i ucieczki pojmanych, pozostawiających za sobą zniszczone rydwany.
Następnie odwiedzamy mała świątynię Nefretete, co dla nas jest szczególnym przeżyciem z racji naszych zainteresowań związanych z królowymi Egiptu. Pochodzenie Nefertari jest nieznane, wiadomo jedynie, że pochodziła z rodziny szlacheckiej. Wysoki status królowej potwierdzają malowidła, na których zawsze przedstawiana jest w orszaku faraona. Jej niesamowity związek z Ramzesem II, nie był oparty jedynie na korzyściach politycznych i ekonomicznych ale na miłości. Była najukochańszą z żon, co dowodzi niesamowite zachowanie faraona, który to udekorował fasadę świątyni ( właśnie w Abu Simbel) posągami wyobrażającego jego samego oraz żonę z dziećmi. Inne wizerunki przedstawiają Nefretete przyglądającą się z uczuciem mężowi podczas jego walki z wrogiem. Sama świątynia jest poświęcona Bogini Hathor, opiekującej się bogiem Słońca podczas jego codziennej wędrówki. Postać Nefretete zawsze dorównuje małżonkowi, co jest niezwykłe dla tej kultury.
Po zwiedzaniu Abu Simbel wracamy i około godz 17 jedziemy na dworzec kolejowy w Asuanie. Nocnym pociągiem jedziemy do największego miasta Afryki- Kairu, Matki Świata.
Rano o 8 rano podekscytowani, nieco niewyspani docieramy do stolicy. Jedziemy zameldować się w hotelu, odświeżyć się, przekąsić śniadanie i ruszamy na zwiedzanie Kairu. Na zwiedzenie tego ogromnego miasta, obfitującego w tyle zabytków, wspaniałych miejsc i wszelkich cech obcej kultury, postanowiliśmy przeznaczyć kilka dni.
Będąc w Kairze trzeba zobaczyć Muzeum Egipskie, będące siedzibą największych na świecie dzieł sztuki egipskiej. Na miejscu warto wyposażyć się w książkowy przewodnik, lub przewodnik audio, który omawia ważniejsze z dzieł. Warto zwiedzić całe muzeum i poświęcić na to więcej czasu. Oczywiście zapoznanie z każdym eksponatem jest niemożliwe, na to by trzeba miesięcy, ale warto przyjrzeć się tym najważniejszym. Zebrane tu eksponaty zapierają dech w piersiach i wspaniale ogląda się je po tym, jak zwiedziliśmy miejsca w których je znaleziono, a następni przeniesiono. Na parterze umieszczono duże przedmioty w porządku chronologicznym. Można tu zobaczyć Traidy Mykerinosa oraz malowidła hellenistyczne, salę Echnatona, skarby Starego Państwa. U góry natomiast godne podziwu są przedmioty zabrane z grobowca Tutanchamona ze słynną i wspaniałą maską, trumny, sarkofagi oraz niewyobrażalne skarby pozostawione wraz z mumią młodego króla. W sali 53 wyeksponowane są mumie zwierząt, oraz portrety z Fajum. Na koniec sala mumii (trzeba za nią oddzielnie zapłacić) prezentuje zabalsamowane zwłoki najpotężniejszych władców. Salę tą bez względu na opłaty warto zobaczyć, nie tylko dlatego, że to mumie ludzkie, ale należą do władców o niewyobrażalnej potędze, dzierżących władzę tysiące lat temu. Minione wieki nowej ery nie dorównywały w żaden sposób osiągnięciom starożytnego Egiptu. Oglądamy mumię Setirgo I, Ramzesa II, Totmesa IV, królowej Hatszepsut.
Samodzielne chodzenie turystów po Kairze momentami bywa uciążliwe. Miejscowi zaczepiają, pytają, dokąd nas zaprowadzić, zapraszają do siebie na pogawędkę, taksówkarze i dorożkarze proponują kurs, a wszystko za bakszysz. Trzeba jednak przyznać, że poruszanie się środkami transportu jak np. taksówki jest naprawdę wygodne i tanie. Zdecydowanie warto przemieszczać się nimi w dalsze rejony miasta.
Dalej udajemy się w podróż do muzułmańskiego świata i Starożytnych kościołów. Zwiedzamy Cytadelę Saladyna, która była rezydencją i siedzibą rządową wszystkich władców Egiptu.
Prawdopodobnie z każdego punktu w mieście można zobaczyć alabastrowy meczet Mohameda Alego. Zbudowano go na południowej części Cytadeli. Sam meczet poza kilkoma drobnymi elementami motywów starożytnych nie ma nic wspólnego ze sztuką egipską, stanowi jednak malowniczą część Kairu. Następnie zwiedzamy stare miasto koptyjskie. Tu jesteśmy z wizytą w bogato dekorowanym kościele Al.-Mullaka (Marii Panny), kościele Abu Sarża (Św. Sergiusza), gdzie w grocie znalazła schronienie Święta Rodzina w trakcie ucieczki z Egiptu.
Drugi wieczór spędzamy w Kairze. Pojechaliśmy na nocną wycieczkę. Najpierw udaliśmy się na największy bazar Kairu, a podobno nawet jeden z największych na świecie, suk Chan al-Chalili. Targ znajduje się w samym centrum miasta, a tak ogromnego zlepku sklepików nie widzieliśmy w żadnym innym miejscu na ziemi. Tutaj mnogość, ogrom, plątanina uliczek i zakamarków wymaga niesamowitej orientacji. Dostając się tutaj warto uzgodnić punkt, w którym można się spotkać w przypadku zagubienia. My zwyczajnie trzymaliśmy się mocno za ręce i nie rozstawaliśmy nawet na krok. Większego labiryntu nie spotkałem i nie spotkam już nigdy. Na Chan al Chalili, spotkać można obok siebie sklepy z podobną zawartością. Jest to pewne uporządkowanie i pewne ułatwienie. Sklepy z biżuterią znajdują się w jednym miejscu,, z materiałami w drugim, w trzecim obok siebie stoją stoiska z owocami i przyprawami, w jeszcze innym miejscu roi się od perfum oraz pracowni pełnych papirusów. Jest to duże udogodnienie, gdyż sąsiedztwo tego samego asortymentu znaczenie wpływa na obniżenie cen. Zaczepianie na ulicy przez handlarza każdego przechodzącego turysty jest czymś zupełnie normalnym. Trzeba się do tego przyzwyczaić, gdyż w każdym miejscu, czy to na targu, czy przy zabytkach wszędzie trzeba liczyć się z natarczywością sprzedających. Egipcjanie zaczepiają turystów na wszelkie możliwe sposoby. W pierwszej kolejności zagadują turystów w ich ojczystym języku. Każdy Arab jak i handlarze na całym świecie za punkt sukcesu w sprzedaży, stawia sobie zadanie poznania choćby kilku zwrotów w każdym języku jakiego używają zwiedzający. Tendencyjnie wszyscy zaczynają od języka angielskiego, którym posługują się właściwie wszyscy. „How are you”, po zwroty niemieckie, włoskie, rosyjskie i oczywiście nasze polskie „Jak się masz”. Praktycznie żaden Arab, poza kilkoma słowami z danego języka nie potrafi nic więcej. No może jeszcze podawanie cen po Angielsku wychodzi im całkiem przyzwoicie. Te wszystkie językowe popisy zatrzymują potencjalnego klienta, a sprzedawca sprawnie omamia „ofiarę” i zaprasza do swojego sklepiku. Schwytany turysta jest szansą na nowy zarobek, a proste chwyty okazują się najlepsze.
Nas interesowały tradycyjne egipskie wyroby, różnorodne talerze z miedzi, czajniczki, moździerze, pudełka zdobione motywami faraońskimi czy arabeskami, oraz przepiękne galabije. To co w większości można tu spotkać, to mnóstwo biżuterii ze złota i srebra, stylizowanej na ozdoby królewskie, różnorodność dywanów, kilimów, papirusów, przypraw i ziół, fajek wodnych, tytoniu i wspaniałych owoców, których jednak lepiej ze względu na choroby układu pokarmowego nie kupować. Rzecz o której trzeba bezwzględnie pamiętać to targowanie. Nie jest to jedynie sposób na obniżenie ceny, ale i kulturowy obyczaj.
O zwiedzaniu Kairu, jego zabytkach, urokach i wadach można by napisać całą książkę. Jednak pobyt w tym mieście jest doskonałą bazą wyjazdową do miejsc, z których Egipt najbardziej słynie. Pozostała nam podroż do największego symbolu Egiptu- piramid.
Memfis, niegdyś stolica Starego Państwa, dziś nie oferuje zbyt wiele do zobaczenia. Samo miasto zostało założone przez Menesa, uważanego za pierwszego króla I dynastii w 3100 r. p.n.e. To co można tu zobaczyć to jeden z dwóch kolosów uosabiających Ramzesa, oraz alabastrowego sfinksa, który budzi nasz podziw.
Następnie Sakkara i piramida Unisa, ruiny klasztoru św. Jeremiasza, ale przede wszystkim dominująca nad całym obszarem piramida schodkowa Dźosera. Jest to najstarsza ze wszystkich tego typu budowli i pierwsza na świecie budowla wzniesiona z ciosanych kamieni. W piramidzie można znaleźć wiele elementów, które na stałe wpisały się do kanonu architektury egipskiej. Do piramidy można wejść jedynie za specjalnym pozwoleniem, wycieczka taka zajmuje kilka godzin. Niestety my nie mieliśmy takiej możliwości. Dalej jedziemy zwiedzać siódmy cud świata. Zespół największych i najokazalszych piramid w Gizie obejmuje trzy piramidy: Cheopsa, Chefrena i Mykerinosa. Wszystkie z nich mają kształt ostrosłupa na podstawie kwadratu. Te wspaniałe budowle wydają się być czymś więcej niż tylko miejscami pochówku wielkich władców Egiptu. Rozmieszczenie budowli jest uznawane za nośnik wiedzy między ich budowniczymi, a współczesnymi badaczami. Niestety pomimo poziomu współczesnej wiedzy, tak bardzo rozwiniętej i ogromnej techniki jaką dysponujemy, wiele tajemnic które piramidy skrywają chyba nigdy nie zostanie rozwiązanych. Myślę, że są tu ukryte pokłady wiedzy, a nawet magii które są zamknięte dla naszych umysłów.
Wielka piramida Cheopsa jest największą piramidą egipską i uznana została przez starożytnych Greków za jeden z „siedmiu cudów świata” . Cheops po swojej śmierci został pochowany w piramidzie, która zadziwia zarówno wielkością jak i również matematyczną precyzją, która szokuje i zadziwia współczesnych uczonych. Wśród egipskich badaczy krąży opinia, iż Wielka Piramida zbudowana została z 2,3 miliona kamiennych bloków. Boki piramidy skierowane są dokładnie w stronę czterech kierunków świata i mają 230 metrów długości. Różnica między nimi nie przekracza kilku centymetrów. Muszę przyznać, że bez względu na to ile przeczytamy o tym miejscu, ile zdjęć i filmów zobaczymy, ilu turystów stoi obok nas, nikt nie jest wstanie przygotować się na to co zobaczy na własne oczy. Patrząc na majestatyczne budowle, a w szczególności na hybrydę lwa i twarzy faraona Chefrena, czyli Sfinksa. Wyrzeźbiony w skałach płaskowyżu Giza, jest tajemniczym fenomenem starożytnego Egiptu. Sfinks stał się egipskim symbolem siły i mądrości. Stojąc u podnóża tego wspaniałego strażnika nie tylko czujesz, że świat należy do Ciebie, ale tak naprawdę w tym miejscu tracisz całą władzę, świat i jego kosmiczna energia przyciąga Cię i opanowuje całą swą mocą. Tego niebywałego wrażenia nie zapomnimy nigdy.
Będąc tu, w Gizie można zwiedzać piramidy od wewnątrz, z czego tym razem skorzystaliśmy. Wejście do piramidy znajduje się kilka metrów nad ziemią, trzeba więc pokonać kilka bloków skalnych. Nie jest to jednak prawdziwe oryginalne wejście do grobowca lecz to, znalezione przed laty przez naukowców. Wejście niestety jest wąskie i niskie, wykute w skale, oczywiście jak można się spodziewać niewygodne. Będąc już w środku chodzimy korytarzami różnej wielkości i wysokości. Czasami jest na tyle wąsko, że dwoje ludzi ma problem z minięciem się, czy wspólnym zwiedzaniem. Tu warto wspomnieć, że nie jest to zdecydowanie wycieczka dla osób mających duszności i klaustrofobię. Mimo niesamowitego splendoru i kultu takich miejsc, w tym przypadku lepiej zrezygnować, to samo z wprowadzaniem małych dzieci, dla których może to być ciężkie przeżycie. W międzyczasie mijamy boczne korytarze które są zamknięte dla zwiedzających. W pewnym momencie dochodzimy do Wielkiej Galerii, czyli najwyższego korytarza we wnętrzu piramidy. Galeria o kroksztynowym stropie, uważana jest za jedno z najwspanialszych dzieł architektonicznych starego państwa. Fragment ten po dziś dzień wzbudza wielkie uznanie wśród naukowców całego świata.
W końcu dochodzimy do właściwej sali grobowej Cheopsa. Ma ona wymiary ok. 7m długości, 3m. szerokości, 4m wysokości, a w jej wnętrzu znajduje się otwarty sarkofag. Mimo że nie ma tu bogactw Starożytnego Egiptu, wspaniałych reliefów, warto ten jeden z cudów świata, bez wątpienia dla niektórych pierwszy cud świata.
Po zwiedzaniu udajemy się do Pizza Hut naprzeciw piramid i jemy pizzę w oczekiwaniu na przedstawienie „światło i dźwięk”. Dla niektórych to profanacja, w tak wspaniałe miejsca wtapiać szpecące przybytki kultury masowej. Niestety gospodarka państwa opiera się na turystyce i każdy fragment jaki da się wykorzystać na zarobek, faktycznie jest do tego przeznaczony. Z bólem trzeba do tego przywyknąć, a raczej to znosić, innego wyjścia nie ma.
Teraz już czekał nas tylko powrót do Kairu, nocleg i transfer do portu, a co za tym idzie prom do Hurghady. Zatoczyliśmy koło pełne niesamowitych wrażeń wizualnych jak i zmysłowych. Każda chwila spędzona na zwiedzaniu była niesamowitym i niezapomnianym przeżyciem. Naprawdę trudno żegnać te wszystkie wspaniałe miejsca.
Hurghada. Ostatni dzień naszej podróży poświęciliśmy na sam relaks i odpoczynek. Kąpiel w morzu czerwonym i plażowanie to świetny sposób na pożegnanie się z Egiptem, chwila na wspomnienia jeszcze tu na miejscu. Zamiast widoku historycznych miejsc, można podziwiać egzotyczne ryby, pływające wokół raf koralowych. Nawet w marcu woda jest ciepła, świeci słońce. Plaże niestety są małe, a te które nie są przeznaczone dla zagranicznego turysty, wyglądają jak małe wysypiska. Samo miasto tez nie należy do ładnych, jednak jest to idealne miejsce dla zwolenników nurkowania. My już tylko decydujemy się na obserwację podwodnego życia za pomocą Akwarium Morza Czerwonego znajdującego się na Corniche i podróż łodzią podwodną „Sindbad”. Nie można porównywać zwiedzania wielotysięcznych skarbów Egiptu z podróżą w odmęty morza, jednak faktycznie piękno raf, ich koloryt, różnorodność i bogactwo zamieszkujących tam zwierząt jest niesamowita.
Tak żegnamy Egipt, jego historię, zmienność i magię. To smutne, że niegdyś tak ogromna potęga, która budzi trwogę i zachwyt po dziś dzień, teraz często ukazuje tyle biedy i nieszczęścia. Jednak jest to kraj który trzeba starać się zrozumieć, zaakceptować jego wady, a wtedy podróż będzie wspaniałą i niezapomnianą przygodą.
My przywieźliśmy ze sobą wspaniałe pamiątki, skarabeusza, który mamy nadzieję podaruje nam wiele szczęścia, przepiękne zdjęcia, ale przede wszystkim niezapomniane przygody, wrażenia i wspomnienia.
Sama legenda mówi, że ten kto „ Kto raz upił wody Nilu, tęsknić będzie już zawsze do Nilu. Jego pragnienia nie zdoła ugasić woda żadnego innego kraju. Kto urodził się w Tebach, tęsknić będzie zawsze do Teb, gdyż nie ma na ziemi innego miasta, podobnego do Teb” (Mika Waltari, Egipcjanin Sinuhe). Oczywiście nie piliśmy wody Nilu, ale sam rejs tą życiodajną rzeką i pobyt w Luksorze (starożytnych Tebach) zabrał nam kawałek naszych dusz. Jednak póki co czekają nas dalsze zakątki pięknego świata, by w przyszłości znów powrócić do kolebki majestatu i magii.
Marek Falkowski
Dodaj komentarz