Ten weekend miał być ekstremalny. Nawet bardziej, niż nam się wydawało. Anka wyciągnęła mnie na wyprawę na Babią Górę. Wiedziała, że kocham chodzić po górach i od dawna przymierzałam się do zdobycia tego konkretnego szczytu. Ale nie w taką pogodę! Co mnie do cholery podkusiło, aby się jej słuchać. Niestety na odwrót było zdecydowanie za późno.
W około 2/3 wysokości zastała nas nagła zmiana aury. Oczywiście na naszą niekorzyść. Spokojne do tej pory niebo przysłoniły ciężkie, śnieżne chmury, a w powietrze zaciął przecinać ostry i mroźny wiatr. Było tylko kwestią czasu, aż rozpęta się prawdziwa burza śnieżna. W tym miejscu to nic niezwykłego.
Zdecydowałyśmy, że musimy czym prędzej znaleźć schronienie. Możliwość pobłądzenia to tylko jedno z wielu potencjalnych zagrożeń, które na nas czekały. Wychłodzenie, upadek, złamanie ręki – to wszystko były czarne scenariusze, które jak najbardziej mogły się sprawdzić. Aby do tego nie doszło, poszłyśmy w obranym wcześniej kierunku. Wydawało mi się, że przez moment widziałam tam jakieś światło i zarys chaty.
Po około 15 minutach doszłyśmy do drewnianego domku. A raczek domu, bo rozmiarami był znacznie większy od typowej górskiej chaty. W oknach przysłoniętych ażurowymi okiennicami świeciło ciepłe światło. Zadowolone, weszłyśmy na drewnianą werandę i zastukałyśmy do drzwi. Nadzieja, że ktoś nam otworzy i poczęstuje gorącą herbatą była tak wielka, że nic innego nie brałyśmy pod uwagę. Niestety… po kilku minutach oczekiwania, nic takiego nie nastąpiło.
Anka nacisnęła na klamkę. Drzwi były otwarte. Nieśmiało weszłyśmy do środka. Wewnątrz budynku było ciepło i przytulnie. Dawał się wyczuwać delikatny zapach korzennych przypraw. Naprawdę byłyśmy zadowolone z tego, że się tutaj znalazłyśmy. Nawet pomimo tego, że najwyraźniej nie było tutaj właściciela. „Może poszedł po drewno na opał?” zasugerowała Anka. Było to logiczne rozwiązanie tajemniczego, pustego domu,
Rozsiadłyśmy się wygodnie na kanapie i zaczęłyśmy rozgrzewać dłonie. Po kilku następnych minutach nieobecności, postanowiłyśmy dokładnie zlustrować cały domek. Zaczęłyśmy od jednego pomieszczenia na parterze, które okazało się łazienką. Za kolejnymi drzwiami kryła się wypełniona po brzegi spiżarnia. Były jeszcze jedne drzwi – prowadzące do ciemnej piwnicy, oraz schody na piętro. Zdecydowałyśmy, że sprawdzimy co jest na górze.
Szłyśmy po schodach skrzypiących jak w dobrym horrorze. Coraz bardziej zaniepokojone opuszczonym domem, czułyśmy się w nim mocno nieswojo. Początkowa radość ze znalezienie schronienia zaczęła ustępować niepewności i lękowi. Czy w tym domu spotka nas jakieś niebezpieczeństwo?
Zajrzałyśmy do pomieszczenia z otwartymi drzwiami. Była to prosta sypialnia. Jedno ładnie posłane łóżko, komoda, telewizor. Trudno było ocenić, czy mieszka tutaj kobieta, mężczyzna czy para. Przekroczyłyśmy próg. W tym samym momencie usłyszałyśmy zamykające się za nami drzwi. Przestraszone dopadłyśmy klamki, ale ta była już zablokowana – nie dało się otworzyć zamka i wyjść z pomieszczenia. „Utknęłyśmy na dobre” z łzami w oczach rzekła Anka.
„Nie utknęłyście drogie Panie. Zostałyście uratowane przed pewną śmiercią na mrozie. W tym domu spotkają Was tylko same przyjemne rzeczy. Sam za nie będę odpowiadał”. Usłyszałyśmy nieco skrzeczący, męski głos. Zaraz za nim przed naszymi oczami pojawił się niewielki mężczyzna. A raczej karzeł. Łysy, z tłuściutkimi paluszkami. Ze ściany, z ukrytych w nich drzwi wyszło jeszcze dwóch do niego podobnych. Każdy z nich miał na sobie biały, szpitalny szlafrok. W rękach trzymali białe chusteczki. Nie pytając o nic, podeszli do nas i podsunęli nam je pod nosy. Wystarczyło kilka sekund, abyśmy straciły przytomność. To był efekt wdychania eteru.
Kiedy odzyskałam przytomność, rozejrzałam się wokół. Leżałyśmy zupełnie nagie przywiązane do ginekologicznych foteli z szeroko rozstawionymi nogami. Byłyśmy w ciemnym pomieszczeniu, w którym mocno było czuć wilgocią. Miałam wrażenie że to piwnica, do której nie zeszłyśmy wcześniej.
Przede mną stał wcześniej widziany karzeł. Ubrany był tylko w ciemne slipki. W ręku trzymał silikonowy przedmiot, podłączony przewodem do gniazdka w ścianie. Przerażona spojrzałam na Ankę. Była jeszcze nieprzytomna. Drugi karzeł podszedł do niej i zaczął ją posuwać.
Karzeł zbliżył się do mnie, z uśmiechem drapieżnika. Oblizał pulchne usta i zamachał mi przed nosem trzymanym przedmiotem. Śmiejąc się, chuchnął mi prosto w twarz. Poczułam zapach wędzonej ryby. Przysunął przedmiot tak blisko mnie, że dotykał mych ust. Dopiero teraz zauważyłam, że jest to gumowy wibrator z licznymi metalowymi gładkimi wypustkami. Wibrator, podłączony kablem do prądu. Przeszedł mnie w tym momencie dreszcz przerażenia.
„Otwórz buzie i zrób mu dobrze” zarechotał karzeł.
„No otwieraj pysk głupia suko, bo inaczej wepchnę ci go na siłę. A to nie będzie przyjemne, wierz mi!” wyrzucił z siebie, czerwieniejąc coraz mocniej na twarzy.
Nie chcąc go więcej denerwować, otworzyłam usta. Natychmiast znalazł się w nich elastyczny, walcowaty wibrator o metalicznym posmaku. Zacisnęłam na nim wargi, improwizując seks oralny. W oczach zaczęły mi się kręcić łzy. W pewnym momencie przeszył mnie elektryczny piorun. Myślałam, że moja głowa eksploduje. W ustach zrobiło mi się gorąco, a zęby bolały tak, jakby ktoś żywcem je wyrywał.
Kurdupel wcisnął gumowego kutasa do mojej pochwy. Stał przy ścianie, wesoło machając wtyczką kabla. Zbliżył ją ponownie do gniazdka elektrycznego, chcąc mi drugi raz pokazać, jak według niego działa elektryczny wibrator.