Dzień jak co dzień. Pierwsi petenci stali już przed drzwiami głównego i zarazem najbardziej dziwnego urzędu w mieście. Ba, może nawet w województwie a może kraju?. Nie wiadomo. Przynajmniej nikt do tej pory nie przeprowadzał badań na najgorzej działający urząd w Polsce.
7:15 za kwadrans otwierają. Jeszcze jest zamknięty, rzemieślnik dozorujący budynek śpi w najlepsze, przed drzwiami gromadzą się nie tylko pracownicy ale i pierwsi petenci. 7:30 zaspany dozorca przecierając oczy, otwiera zamki i wyłącza alarm.
– Znowu to samo, czekam już od pół godziny – mruknął pod nosem otyły mężczyzna z widoczną łysiną na środku głowy.
– Taaa, niech się Pan nie łudzi, że za chwilę Pan stąd wyjdzie – odpowiedziała narzekaniem staruszka z trwałą zabarwioną na „ostry denaturat”.
– Zobaczy Pan, że tam jeszcze nikogo nie ma, a jak są to kawę parzą. Jak ja chcę tutaj coś załatwić, to muszę wziąć dzień wolny i od razu biorę do samochodu śpiwór i karimatę … i kanapki… i termos z ciepłą herbatrą. A i tak nie zawsze wiem, czy nie będą dzwonić jak tylko odjadę, że papiery trzeba podmieniać – swój komentarz dorzucił rosły czterdziestolatek.
– Sami głosowaliście na taki samorząd to teraz macie – dziadek podpierający się na lasce, miał ochotę popolitykować, ale wszyscy kompletnie zignorowali jego słowa. Wiadomo polityka zbliża, ale gdzie dwóch Polaków tam trzy poglądy polityczne.
Ludzie chcący załatwiać swoje urzędowe sprawy szybko rozeszli się po korytarzach, zajmując pierwsze miejsca w kolejkach, które w następnych minutach miały przybierać na metrach.
Sekretarka, czyli drobna kobietka, która jak co dzień wypełniała swoje liczne obowiązki, była mistrzynią w świeceniu oczami za innych współpracowników oraz naczelników departamentów, a także ich zastępców. By ratować sytuację, gasić kolejne pożary, musiała wykraczać poza swoje kompetencje wystawiając kolejne kwitki i dokumenty. Wszyscy darzyli ją sympatią gdyż miała powiązania z Agencją Bezpieczeństwa Narodowego jako pełnomocnik do spraw niejawnych. Czy była agentem tego nikt nie wiedział, ale samo zdanie które wymykało się niepostrzeżenie „idę do ABW”, „muszę wysłać to do ABW” albo „jak się kurwa pisze pismo z klauzą ZASTRZEŻONE?” robiło wrażenie.
Mnóstwo interesantów załatwiało swe sprawy w jednym z 7 departamentów urzędu. Jednak praca urzędnika to nie tylko stres związany z obsługą nieobliczalnych petentów, którzy tylko się awanturują i są nadmiernie roszczeniowi – to także prawo do „dyma”. Pracownicy targani nałogami co chwilę spotykają się na balkonach i przy wyjściach ewakuacyjnych na papierosa. Jest to doskonały sposób na integrację – nic tak nie łączy jak wspólne uzależnienie. Przy okazji można wymienić się najświeższymi plotkami i poświntuszyć. Oj tak, świntuszyć to my lubimy. Spotkaniom sprzyja zakaz instalacji GG na służbowych komputerach. Szefostwo doszło do wniosku, że przez komunikatora ludzie więcej plotkują niż pracują. Niestety, informacje muszą krążyć po urzędzie !!! Papieros stał się więc takim uzasadnieniem do opuszczenia stanowiska pracy i udanie się do „dzikich palarni” których nie brakuje. A petenci ? No cóż, to urząd a urząd przyjazny jest obywatelowi – przynajmniej tak zapisano w Statucie.
W zeszłym tygodniu do urzędu przyjechała straż pożarna, gdyż od niedopałków z papierosów zapaliła się zawartość nieopróżnianego od kilku dni kosza na śmieci. Dym szybko przedostał się na korytarze i dotarł do 3 kondygnacji. Co niektórzy już chcieli skakać z okien inni zbagatelizowali sprawę myśląc, że to kolejne ćwiczenia przeciwpożarowe … na szczęście obyło się bez dramatycznych scen.
W pewnej chwili w drzwiach urzędu pojawił się Kierownik Referatu Administracyjnego. Tak, on miał nielimitowany czas pracy. Wyjazd po rurę, gwoździe, farbę glazurę czy terakotę do remontowanego biura zawsze stanowił doskonałą okazję by rozwieźć dzieci po szkołach, podrzucić żonę do pracy i jeszcze wpaść na burgera i kolę do McDonalda. W sytuacji gdy McDonald był nie po drodze wpadał do Biedronki po pączki i na stację benzynową po kawę.
Mężczyzna dawno przekroczył pięćdziesiątkę, był potężny- w biurze siedział na metalowym stołku, gdyż wszystkie fotele, nawet te najmocniejsze nie wytrzymywały jego masy. W urzędzie nie tylko on miał problemy z nadwagą … ale o tym później. Metalowe taborety zakupiono także dla Naczelnika Departamentu Komunikacji i jednego pracownika również w tym departamencie.
Zawsze poprawiał swój image stając w głównym holu i przeglądając się w witrynie z ogłoszeniami, które od paru lat były nieaktualne. Kiedyś urząd miał ISO, co roku płacili za audity i recertyfikację zajebiste pieniądze ale przynajmniej raz do roku wymogiem było zmienić ogłoszenia na tablicy. Cały urząd na tydzień przed auditem realizował : SZJ – Procedura 4/8/1 „Zmiana ogłoszeń na tablicy”. A tak nowa władza, nowe rządy i chuj z tablicą.
Z lewej kieszeni wewnątrz marynarki wyciągał ten sam żółty grzebień z szeroko rozstawionymi ząbkami. Najpierw rozglądał się czy nikogo nie ma w pobliżu, by następnie wciągając przez nos całą wydzielinę, wypluwał ją na ząbki grzebienia. Ktoś kto to zauważył, nie miał już wątpliwości, że przestał dawno używać taniego żelu z kiosku, ale na jego włosach połyskiwała… flegma.
Po drodze zrugał kilku stażystów za to, że zamiast pracować, rozmawiają ze sobą.
– Jebane smrody znowu szefową obgadują !!! – warknął do siebie.
Idąc w kierunku swojego biura, nie omieszkał klepnąć w tyłek chudej Elki z kancelarii. Gdy ta z irytacją rozejrzała się kto to, Kierownik już dawno na palcach, jak nastolatek uciekł na klatkę schodową. Znowu przejrzał się w kolejnej gablocie, mierząc do siebie wskazującym palcem.
– No przystojniaku, nie szalej. Wiem, że Tobie się nie może oprzeć żadna, ale wiesz noo spoważniej chłopie – wyrechotał sam do siebie i z szerokim uśmiechem wypełnionym olśniewająco białymi koronami, dalej maszerował do swojego gabinetu.
Dodaj komentarz