Turystyka jest moją pasją. Wędrując po Rumunii dotarłam do miasteczka Rupio na północy kraju. Pełne zieleni, skwerów, parków na pagórkowatym terenie przyciągało turystów jak magnez. Po zakwaterowaniu się w hotelu i szybkim prysznicu, zeszłam na obiad. Zamówiłam tradycyjne lokalne dania, a na deser szarlotkę i kawę. Moją uwagę przykuły foldery reklamujące nadchodzące „święto czarownic”. Wzięłam je do ręki i zaczęłam czytać. Jest to cykl imprez poświęconych miedzy innymi: czarownicom, kontaktom z diabłem, okultyzmowi, wróżbom, a także ziołolecznictwu i bioenergoterapii. Taki misz masz wszystkiego co nie z tego świata, nadprzyrodzone i paranormalne.
Festyn zaczyna się już jutro. Miałam szczęście że znalazłam wolny pokój. Za kilka godzin pozostaną już tylko pola namiotowe. Wokół pełno turystów. Centrum miasteczka zastawione straganami. Ciężko się przepchać by dojść gdziekolwiek. Straganiarze oferują eliksiry, wróżbici przepowiadają przyszłość, gdzie nie spojrzeć: kostiumy czarowników, maski, misternie wykonane miotły, bicze, i … gumowe fallusy osadzone na drewnianych trzonkach w kształcie diabłów. Te ostatnie rękodzieła można było dostrzec wszędzie, były małe, duże, białe czarne, różowe, czerwone…
Zaintrygowały mnie te silikonowe członki na rzeźbionych kijach. Skoro jest ich aż tyle, musiały coś oznaczać. Przypuszczalnie stanowią regionalny wyrób na potrzeby turystyki. Jednak jest bardzo specyficzny. Otworzyłam folder raz jeszcze i czytałam wszystko od początku.
Festyn trwa dwa dni. Pierwszy dzień to prezentacja kandydatek na czarownice. Coś jak wybory miss. Panny w białych sukmanach z wiankami na głowie, obczepione jakimiś ziołami prezentują swe wdzięki, odpowiadają na pytania widowni.
Następnie kandydatki idą w pochodzie do gaju na wzgórzu. Za nimi podążają zebrani ludzie, goście, turyści. Pochodowi towarzyszą śpiewy, dźwięk instrumentów, pokrzykiwanie i gwizdy.
Dziewczęta w gaju są zakuwane w drewniane dyby. Każda w innej części lasu. Tak muszą wytrwać przez całą noc – do świtu. Podobno w nocy ma przyjść diabeł i odbyć stosunek z panną. Dopiero wówczas dziewczyna może być uznana za czarownicę. Gumowe fallusy na rzeźbionych kijach symbolizują taki właśnie stosunek.
Lubię wyzwania. Poszłam do biura organizacyjnego imprezy, mieszczącym się w Urzędzie Gminy. Wypełniłam kila druków i dostałam strój: białą tunikę. Miałam się stawić na rynku jutro w południe. I to wszystko. Szybko i sprawnie. Doskonały pomysł na spędzenie czasu w tym idyllicznym miasteczku.
W umówionym miejscu stawiło się ponad 200 kandydatek na czarownice. Były w różnym wieku. Niektóre wyjątkowo urodziwe, smukłe, poruszające się z gracją i obyciem niczym modelki. Tak, te na pewno spodobają się diabłu – pomyślałam. Reprezentowały poszczególne regiony Rumunii ale także, podobnie jak ja w szeregi włączyły się cudzoziemki.
Na rynku panowała doskonała zabawa. Piwo lało się strumieniami w słoneczny dzień. Stałyśmy na podeście, każda musiała powiedzieć kilka słów o sobie, zatańczyć, odpowiedzieć na pytania z tłumu. Niektóre kandydatki traktowały festyn bardzo poważnie. Zgłębiały wiedzę tajemną, przepowiadały przyszłość, studiowały astrologię, hiromancję, rzucały i odczyniały uroki.
Ja, nie miałam się czym pochwalić w tej dziedzinie. Wyjaśniałam, gdy przyszła moja kolej, że robię to dla zabawy. Nie wiem czy spodobałam się zgromadzonym, ale oklaski otrzymałam z czego byłam dumna.
Ta część trwała do 18:00. Po przesłuchaniach miałyśmy 45 minut na toaletę i kolację. Punktualnie o 19:00 ruszył pochód do gaju na wzgórzu. Szliśmy tańcząc i podskakując około 4 kilometrów. Nie czułam już nóg. Wrzaski, piski i śpiewy niczym nie ustępowały karnawałowi w Rio.
Na powitanie radosnego orszaku wyszli drwale. Ogromni, umięśnieni w strojach sprzed wieków mężczyźni. Rozdzielali nas na mniejsze grupki i prowadzili w różne części lasu. Roślinność wyglądała na zadbaną. Wszędzie alejki wysypane żwirem, rabatki z kwiatami i co kilkadziesiąt metrów drewniane DYBY. Było ich mnóstwo. Gdy wszystkie kandydatki na czarownice zostały w nich unieruchomione zapanowała cisza. Tylko śpiew ptaków koił szum w uszach spowodowany maratonem krzyków hałastry.
Około 22:00 do lasu wchodzili ludzie. Zaczynało robić się ciemno. Z każdą chwilą było ich coraz więcej. Świecili latarkami, mieli kolorowe światełka i lampiony. Szybko zrozumiałam, że to kolejny etap obchodów „święta czarownic”. Po kilkunastu minutach po lesie łaziły już tłumy. Ktoś robił mi zdjęcia.
Dostrzegłam, że dziewczynie oddalonej o kilkanaście metrów podniesiono tunikę. Jakieś kobiety ściągnęły dla niej majtki i zaczęły wpychać do pochwy gumowego diabełka. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Takie krzyki wypełniały coraz częściej cały las.
Wreszcie i ja poczułam, że ktoś dobiera się do mnie od tyłu. Podniósł mi tunikę i zarzucił ją na głowę. Odpiął stanik i zdarł mi majtki. Poczułam na plecach i pośladkach uderzenia bicza. Niby delikatne, ktoś nie chciał mi zrobić krzywdy, ale zawsze były to uderzenia.
Fakt, że ktoś mnie biczował nie przeszkadzało innemu wciskać mi do pochwy swojego silikonowego fallusa na drewnianym kiju. Wokół zrobiło się gwarno. Ktoś instruował, inni się śmieli, robili zdjęcia i kręcili filmiki telefonami i kamerami. Wchodziły we mnie diabełki małe i duże, wąskie i grube. Słyszałam głosy kobiet mężczyzn a nawet młodzieży. Młodzi biegali wyżywając się na przyszłych czarownicach. Pewnie gdybym wiedziała wcześniej jak wygląda dalsza część festynu, nigdy bym się nie zgodziła na wzięcie w nim udziału. A to dopiero początek … bardzo długiej i rozrywkowej nocy.
Teraz już rozumiałam co znaczy, że w nocy przyjdzie diabeł by odbyć stosunek. Trudno winić tych ludzi, za to co robili w końcu ta tradycja jest stara jak świat. Sama się zgodziłam.
Już wiem, gdzie pojadę w tym roku na wakacje 🙂
Co kraj to obyczaj. Geneza święta pewnie, wywodzi się z odległych czasów, gdy to czarownicom dobrze się żyło na tym świecie.
Bardzo intrygujące miejsce i dosyć oryginalne zwyczaje.