Starym polonezem pokonywali kolejne kilometry, dzielące ich od wymarzonego domu. Domu, którego jeszcze nie mieli, a którym miał się stać jakiś opuszczony dom na odludziu. Liczyli na to, że w końcu go znajdą. Zanim wyczerpie się paliwo pozostałe w baku i skończą ostatnie pieniądze z portfela. Odludne tereny wschodniej Polski, nie obfitowały w zabudowania, nadające się do zamieszkania. Te, które były w dobrym stanie, miały już lokatorów. Zaś te, które były puste, okazywały się być w stanie tak fatalnym, że obawiali się do nich wejść. Mimo wszystko nie tracili nadziei.
Zjechali z asfaltowej drogi w boczną, gruntową ścieżkę. Szeroki na 2 metry dukt, wiódł ich w głąb ciemnego lasu. Zawijasy, podjazdy i zjazdy. Wysokie trawy jednoznacznie wskazywały na to, że nikt od dawna nie pokonywał tej trasy. Jechali przed siebie po omacku, licząc na to, że na końcu ich trasy znajdzie się coś, co ich zadowoli.
Z miłym zaskoczeniem zauważyli, że ich modlitwy zostały wysłuchane. Na końcu drogi stała rozklekotana, drewniana chatka z dwuspadowym dachem, krytym strzechą. W domku wszystkie okna były całe, co wskazywało na to że nikt tu od dłuższego czasu się nie zapuszczał na rajdy dewastacyjne. Podjechali pod ścianę domu i zaparkowali. Zachodzące słońce pozwalało jeszcze szybko sprawdzić teren wokół, bez wpadnięcia w niebezpieczne pułapki. Wokół takich budynków było ich pełno. Wykopy, rowy i dziury niczym nie zabezpieczone.
Weszli do środka przez zamknięte na klamki drzwi. W domu było czuć wilgocią i stęchlizną. Jednak poza tym, panował w nim porządek i ład. Drewniane podłogi nie nosiły śladów zniszczenia, a meble były ładnie poukładane. Wszystko wyglądało tak, jakby właściciele w pośpiechu opuszczali budynek, w obawie przed jakimś zagrożeniem. Penetrowali pomieszczenie po pomieszczeniu, odkrywając coraz to nowe skarby. Wygodne łóżku z poskładaną pościelą, duży, owalny stół – idealny do jedzenia posiłków, a także niewielką spiżarnię, wypełnioną po brzegi jedzeniem w puszkach i słoikach. Konserwy mięsne, rybne, pasztety. A do tego cała masa zaprawianych ogórków, papryk i kompoty. Na ten widok oczy im się zaświeciły. W końcu zaczęli wierzyć w to, że jednak los może być dla nich łaskawy.
Nie mieli jednak sprawdzonych wszystkich pomieszczeń. Została im tylko piwnica i strych. Postanowili zacząć od piwnicy. Prowadziły do niej jedne drzwi, solidnie zamknięte. Nie miały klamki ani zamka. Podejrzewali więc, że zostały solidnie zaryglowane od środka. Mężczyzna przyniósł z samochodu metalową brechę, którą deska po desce, zaczął rozbierać drzwi na czynniki pierwsze. Przez szpary w drzwiach poczuli wydostające się z piwnicy, zimne powietrze. Zimne powietrze i coś jeszcze… zapach zgnilizny.
– To pewnie jakiś szczur lub mysz. W takich miejscach to nie dziwne.
Uspokajającym tonem odpowiedziała kobieta. Mężczyzna nie był do końca przekonany jej wyjaśnieniami. Podróżując po mnóstwie takich miejsc, wiedział jak śmierdzą rozkładająca się gryzonie. To było coś innego. Tak śmierdziała śmierć.
Mimo wszystko, musieli sprawdzić to co jest na dole. Nie mogli bezpiecznie przebywać w tym domu, nie mając pojęcia co jest nad i ponad nimi. Ostrożnie schodzili w dół po drewnianych schodach. Przyświecali sobie pod nogi latarką na baterie. Światło z ledwością rozjaśniało mrok. Baterie były na wyczerpaniu. Kiedy znaleźli się na samym dole, poczuli pod nogami twardą, betonową wylewkę. W powietrzu była dobrze wyczuwalna wilgoć. I ten smród. Z każdym krokiem bardziej intensywny i przeszywający. Przenikał ich ubranie, włosy i skórę, przyprawiając o mdłości trudne do opanowania.
W końcu trafili na sznureczek, podwieszony przy żarówce pod sufitem. Bez większych nadziei, pociągnął za niego. Miło się rozczarował, widząc jak zakurzona żarówka zaczyna świecić ciepłym światłem. Oczy powoli zaczęły się przyzwyczajać do jasności, rozpoznając w niej różne kształty. Stare, drewniane krzesła, stoły, regały z puszkami farb i coś w kącie. Coś jak worki rzucone na kupę.
Ale to nie były worki. Podchodząc kilka kroków bliżej, zaczął rozpoznawać charakterystyczne kształty kombinezonów. Kombinezonów dobrze mu znanych z ćwiczeń obrony cywilnej. Był to model op2, który od zawsze budził w nim przerażenie. Zaczął podejrzewać, skąd ten smród się wydostaje. Podszedł jeszcze bliżej i zerknął przez szkiełko maski do środka. To co tam ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. Pusty oczodół, a w nim gniazdo białych larw. Kłębiły się, wyglądając niczym żywy kłębek włóczki.
Mężczyzna poczuł się nieswojo, podejrzewając jak wygląda reszta ciała, ukryta pod kombinezonem. Jednak znacznie bardziej zaczął się zastanawiać nad tym, co spowodowało śmierć tych ludzi i dlaczego mieli na siebie kombinezony. W tym samym czasie dał się słyszeć syk, wydobywający się z jednej ze ścian. Kiedy spojrzał w tamtym kierunku, zobaczył że z niewielkiego otworu wydostaje się pod dużym ciśnieniem gaz. Biała chmura zaczęła wypełniać pomieszczenie.
Pędem rzucił się do wyjścia, przeskakując po dwa schody naraz. Z przerażeniem dostrzegł, że drzwi były zamknięte. Zaczął w nie walić pięściami i wołać imię swojej towarzyszki. Odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Obłok białego gazu zaczął pełzać do góry, pokonując stopień po stopniu. Kiedy jego macki dosięgły jego stóp, mężczyzna poczuł zawroty głowy i czuł, że traci przytomność.
Dodaj komentarz