Zerwałam się, jakby coś mnie oparzyło. To był kolejny sen, który mnie przeraził. Nie zdążyłam nic zrobić. Spojrzałam spod przymkniętych powiek w stronę okna. Powoli zaczęło świtać. Zegarek pokazywał dopiero 5:15. Odruchowo naciągnęłam kołdrę na całą głowę. Nienawidziłam tak wcześnie wstawać.
Śniło mi się po raz kolejny, że usiłowałam wszystkich ostrzec przed nadchodzącym końcem świata. To znaczy przed Sądem Ostatecznym. Starałam się wszystkim wręczać różańce. Niestety nikt nie chciał ich przyjmować. A ja już widziałam, jak jęczą z bólu i ze strachu, że zostali skazani na wieczne potępienie.
Poleżałam w swoim ciepłym łóżku, jeszcze kilkanaście minut. Nadal czułam niepokój. Gdy wstałam zauważyłam, że mój mąż szykował się już do pracy. Był bardzo zdziwiony, że już wstałam. Doskonale wiedział, że jestem typem sowy. Wolę siedzieć do późnych godzin nocnych, ale za to nigdy nie mogę się zwlec z łóżka. Natychmiast wychwycił moje przygnębienie.
– Źle spałaś?
– Trochę – nie chciałam na niego spojrzeć.
Już kiedyś przerabialiśmy ten temat. Uważał, że przesadzam. Jestem ostatnio przepracowana, więc moje sny to tylko odreagowanie na stres i przemęczenie.
– Znowu Ci się to śniło? – zapytał wprost.
– Tak – odpowiedziałam
– Za długo pracujesz…. weź kogoś do pomocy. Jak tak dalej pójdzie, to naprawdę się wykończysz i jeszcze Cię gdzieś zamkną.
Znałam te słowa na pamięć. Jakoś jednak nie przekonywało mnie to, że ma w stu procentach rację. Wewnętrznie czułam zupełnie coś innego.
– A jeżeli to prawda? Jeżeli te sny są po coś, bo powinnam zacząć ostrzegać swoich bliskich, przed tym co się zbliża?
– Ale co się zbliża?! – w słowach męża czułam zdenerwowanie – Przecież nawet sama nie jesteś jakoś bardzo wierząca. Do kościoła chodzisz raz na jakiś czas. I teraz co? Nagle uważasz, że coś lub ktoś do Ciebie przemawia, byś wyszła do ludzi i ich nawracała?
Patrzyłam na męża i wiedziałam, że to co mówi ma sens. Właściwie to on ma rację. Fakty przeciw snom. Czy mogłam z nim jakoś dyskutować? Nie. Ale też nie mogłam się przyznać, mu w stu procentach racji. Coś dziwnego trzymało mnie w przekonaniu, że moje sny, to nie jest w stu procentach fikcja. Cały czas byłam ogarnięta niepokojem i jakimś dziwnym smutkiem.
– Wiesz co? Spróbuj dziś wziąć sobie wolne. Albo inaczej, nie planuj pracy na weekend. Wyjdziemy gdzieś, odpoczniesz, oderwiesz się od tych wszystkich obowiązków. Przepraszam, że się zdenerwowałem. Po prostu się o Ciebie martwię.
Pomyślałam, że niczego nie stracę, jeżeli przystanę na jego propozycję. Rzeczywiście ostatnio zajmowałam się o wiele większą ilością zadań w mojej pracy. Przez co czasami nie wiedziałam, która jest godzina w nocy. Gdzieś po pierwszej lub drugiej szłam spać zmartwiona, jak ja dam radę wstać rano.
Spojrzałam w mój kalendarz i nie wyglądało to zbyt imponująco. Projekt, który chciałam wdrożyć w życie do końca miesiąca, nadal był gdzieś w lesie. Spojrzałam w okno, teraz zrobiło się już naprawdę jasno. Zaraz, zaraz… co takiego się stanie, jeżeli nie zdążę na czas? Akurat z tym projektem, to sama sobie postawiłam taki, a nie inny deadline. Bardzo chciałam ruszyć z czymś zupełnie nowym. To wymagało wdrożenia wielu rzeczy, nauki nowych rzeczy, i zbierania jeszcze większych środków finansowych. Istne szaleństwo. Ale pocieszałam się myślą, że jeżeli uda mi się to wdrożyć w życie, będę mogła naprawdę pracować znacznie mniej.
Dobra, ale znowu popłynęłam. Weekend zaczyna się za dwa dni. Muszę zatem tylko pomyśleć, co koniecznie muszę zrobić, a resztę zostawię sobie na później.
Mój mąż zadowolony z mojego SMS-a, że będę miała wolny weekend, po przyjściu z pracy, pochwalił się tym, że zarezerwował nocleg nad jeziorem. Totalna cisza. Las, brak cywilizacji. Nawet nie ma tam rzekomo zasięgu, czyli idealne miejsce do tego, by się od wszystkiego odciąć.
Poczułam lekki niepokój. Jednak starałam się za wszelką cenę odgonić taką myśl. W końcu nic nie zrobię, jeżeli będę kierować się swoimi absurdalnymi myślami. Poza tym, pewnie sama sobie nałożyłam taką presję, że już ciężko jest mi wyluzować. – Naprawdę przydadzą mi się takie dwa dni spokoju – pomyślałam i starałam się uśmiechnąć sama do siebie.
W sobotę rano, bladym świtem wyruszyliśmy w drogę. Mój mąż był największym fanem różnych nowoczesnych technologii, dlatego miał ustawione miejsce docelowe w swoim GPS-ie. Ja natomiast nie ufałam za bardzo takim rozwiązaniom, więc ściskałam na kolanach starą i pewnie już dawno nieaktualną mapę.
Im bliżej byliśmy celu, tym wszystko wydawało się już mi takie odległe. Nawet tutejsze lasy wydawały mi się być zupełnie inne od tych, które były w naszej okolicy.
Ku naszemu zaskoczeniu, nagle skończył się asfalt.
– Co jest?! – mój mąż wykrzyknął podirytowany – Przecież nie było żadnego znaku, że tu jest ślepa uliczka!
– No nie było – nie bardzo wiedziałam, co mogę zrobić z tym fantem. Przecież nie ja rozstawiałam te znaki.
– No i co teraz? Nawigacja pokazuje, że mamy tędy jechać. A co jest w Twojej mapie? – mąż próbował zebrać jakoś myśli.
– U mnie? – zaczęłam przeglądać mapę, ale ku mojemu zaskoczeniu, karki z mapami, które miały wskazywać nam dalszą drogę, były wyrwane.
Spojrzałam na męża ze zdziwieniem.
– No to pięknie. Ładna z Ciebie podróżniczka, skoro zabierasz ze sobą wybrakowaną mapę – mój mąż denerwował się coraz bardziej.
– Mogę powiedzieć o Tobie to samo, GPS chyba Ci nawalił – nie pozostawałam bez kąśliwego odwetu.
– Dobra, przepraszam. Nie jesteś winna tego, że nie ma tutaj drogi – spojrzał na mnie czule z miną zbitego psa.
– Ok, ale jeszcze jedna taka wpadka i wracamy. Mieliśmy wypocząć, a nie jechać po to, żeby się kłócić.
– Spróbujemy kawałek pojechać, zobaczymy w jakim stanie będzie ta droga. Najwyżej zawrócimy do najbliższych zabudowań, żeby się dowiedzieć coś więcej o tej wiosce.
Jechaliśmy naprawdę powolutku. Miałam wrażenie, że droga, którą podążamy to jedna wielka dziura. Chyba nikt tędy nie jeździł. Nagle po lewej stronie ujrzeliśmy skromną chatkę. Spojrzałam znacząco na męża, który w sekundę odkodował to, co chodzi mi po głowie.
– Dobra, zobaczymy czy ktoś tam mieszka. Może dowiemy się, czy jest sens jechać dalej. Szczerze, to mi się odechciewa tej jazdy… – mąż zmarszczył brwi. Nie chciał chyba, żeby to zabrzmiało w ten sposób.
Zapukaliśmy ostrożnie do drewnianych drzwi. Nagle mój strach wrócił ze zdwojoną siłą. Chciałam krzyknąć mojemu mężowi, byśmy jak najszybciej wracali, bo nie dam rady wejść do tego domu.
– Wszystko w porządku? Dziwnie zbladłaś i chyba zaczęłaś się trząść.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, w drzwiach wejściowych stanęła stara babuleńka, która miała chyba ze sto lat.
– Wejdźcie, czekałam na Was – babuleńka zostawiła otwarte na oścież drzwi i sama wycofała się do środka budynku.
Chwyciłam męża mocno za rękaw, chcąc dać mu do zrozumienia, że chcę zawrócić. Ale on chyba nawet tego nie zauważył. Zamiast tego uśmiechnął się do mnie i pokazał palcem, że chyba babci się coś pomieszało w głowie. Wszedł pewnym krokiem do środka, ale w pewnym momencie stanął jak wryty.
Nie mogłam zza jego pleców dostrzec tego, co go tak zdziwiło. Przymknęłam powieki. Wewnętrznie czułam, że już teraz nie ucieknę przed przeznaczeniem.
Babcia siedziała w swoim skórzanym fotelu z dziwnym wełnianym pledem. Na stoliku czekała na nas zaparzona herbata w czajniku i zastawa składająca się z trzech filiżanek i talerzyków.
– Zanim porozmawiamy, może zjedźcie dzieci kawałek ciasta.
– Ale o czym mamy rozmawiać. My tylko chcieliśmy się tylko zapytać o drogę do…
– Ty wiesz o czym chcę z Wami porozmawiać – babcia skinęła w moją stronę.
– Znasz tę panią? To ktoś znajomy, może z Twojej rodziny? – Mój mąż kompletnie nie rozumiał co się dzieje.
Teraz przypomniałam sobie jej twarz. Pojawiała się w moich snach. To ona dawała mi te różańce, które miałam później rozdawać dalej. Po moim ciele przeszedł dziwny dreszcz. Zaczęło mnie mdlić. Zamknęłam oczy. Chciałam je otworzyć i dowiedzieć się, że to znowu jest jakiś głupi sen.
– Siadajcie dzieci. Ty moja droga już wiesz, że zbliża się wielki koniec – babcia rozejrzała się wokoło smutno – koniec tego wszystkiego.
– Jaki koniec? Ja nadal nie wiem o co chodzi. – mój mąż zaczął się coraz bardziej niecierpliwić – co tutaj jest grane? Ty ją znasz? Wytłumacz mi to jakoś, bo zaczynam głupieć.
– Mój drogi, czy mógłbyś nie zadawać tylu pytań? To wtedy wszystkiego się dowiesz. Bo widzę, że chyba Ty nie masz jednak takiej wiary jak sądziłam.
Spojrzałam na męża z miną, że ja też nie wierzę w to wszystko co teraz się dzieje. Bardzo chciałam, żeby to nie była prawda.
– Moja droga, zatem czemu nie reagujesz na moje wezwania?
Milczałam. Bałam się odezwać. Bałam się, że jeżeli usłyszę mój głos, to wtedy już nie będzie żadnego odwrotu.
– No nic, widzę, że jesteś bardzo wystraszona. Ale czego mogłam się spodziewać. Właśnie tak wygląda dzisiejszy świat. Szybciej uwierzycie w to co powiedzą Wam moi drodzy w tych szklanych ekranach, albo napiszą w gazetach. To przykre. Zwłaszcza, jeżeli przez tych fałszywych proroków układacie sobie życie w taki sposób, że jesteście nieszczęśliwi. Podążacie za władzą, za pieniądzem, ciągle biegniecie. Nie wiecie czasami za czym. Nie skupiacie się na tym co najważniejsze. Na tym, co będzie później.
Patrzyliśmy nadal na kobietę w całkowitym milczeniu. Mojemu mężowi oczy otwierały się coraz szerzej. A ja czułam, i utwierdzałam się w przekonaniu, że teraz już naprawdę wszystko się zaczyna zgadzać. Już to gdzieś widziałam, gdzieś słyszałam.
– Przed Wami wiele pracy. Macie jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Ty już wiesz moja Droga, że zbliża się ten dzień. Nie mogę Ci powiedzieć, kiedy to dokładnie nastąpi – stara kobieta jakby czytała w moich myślach. Cisnęło mi się na usta, by się zapytać, kiedy wszystko się skończy. Ale nadal byłam unieruchomiona strachem.
– Wiecie dokładnie co macie robić. Czas nagli. Jeżeli wyjdziecie stąd i stwierdzicie, że jestem zjawą, to uszanuję to. Nie będę Was, więcej nękać. Chociaż nie nazwałabym tego nękaniem. Próbuję znaleźć kogoś, kto ma wiarę i wiem, że sobie poradzi.
Spojrzeliśmy na siebie z dużą niepewnością.
– Macie chwilę na zastanowienie. Ja muszę już iść. Częstujcie się ciastem. Tam dokąd jedziecie, nie dacie rady dojechać. Tej miejscowości nie ma. Aha, jeżeli zdecydujecie się na podjęcie misji, do której Was wzywam, przy wyjściowych drzwiach wisi lniana torba. Tam znajdziecie wszystko co potrzeba. Zastanówcie się na spokojnie. Gdy stąd wyjdziecie bez tej torby, już więcej mnie nie zobaczycie.
Kobieta jak gdyby nigdy nic, wstała ze swojego skórzanego fotela i wyszła z pomieszczenia.
Patrzyłam na swojego męża z rosnącym przerażeniem. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś podjął za mnie decyzję. Albo chociaż powiedział, że oszalałam.
– Co robimy? – mąż jednak zadał pytanie, które tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to wszystko była prawda.
Po raz kolejny przymknęłam powieki. Ściskałam je tak mocno, aż poczułam ból gałek ocznych.
– Halo, powiedz mi co robimy? Ja nic z tego nie rozumiem. Więc ja mam propozycję. Sprawdzimy tę kobietę. Weźmiemy worek i pojedziemy sobie do tego domku. Zobaczymy tam co jest w tym worku i sprawdzimy, czy to jest jakieś szaleństwo.
– Ale słyszałeś, że nie ma tej miejscowości – próbowałam zebrać myśli.
– Wiesz co, ja powiedzmy, że dopiero zaczynam Ci wierzyć, to znaczy w te wszystkie Twoje dziwne sny. Ale chcę to sprawdzić. No, nie wiem, może mi zrobiłaś głupi żart. Umówiłaś się z tą Kobietą tutaj?
– Chyba żartujesz?! Za kogo Ty mnie masz? – czułam się coraz bardziej nierozumiana.
– Przepraszam, po prostu szukam w tym jakiegoś logicznego wytłumaczenia.
Wyszliśmy z domu starej kobiety. Chwyciliśmy lnianą torbę. Nie musiałam do niej zaglądać. Wiedziałam dokładnie co tam jest.
Gdy tylko wsiedliśmy do samochodu i zaczęliśmy jechać w stronę miejscowości, w której mieliśmy spędzić weekend, nagle krzyknęłam:
– Zatrzymaj się!
Mąż spojrzał na mnie pytająco.
– Ja jej wierzę…. – wręczyłam mu w dłonie lnianą torbę – Sprawdź do środka. – Powinno być 150 różańców. Wszystkie czarne, tylko jeden zielony. Zostaliśmy wybrani, żeby uratować tyle osób. Oni będą mogą uratować kolejnych, gdy tylko przyjmą różaniec. Wtedy oni zostaną wybranymi….
– Skąd to wiesz? – mąż patrzył zdziwiony raz na mnie, a raz do wnętrza torby, w której znajdowało się dokładnie to, co mówiłam.
– Gdzieś pół roku temu, od pewnej bezdomnej kobiety, której kupiłam jedzenie, dostałam jeden różaniec. Wrzuciłam go na dno torebki. Tak, to chyba mniej więcej od tego czasu zaczęły się dziać dziwne rzeczy, moje sny. Moje przeczucie, że to wszystko jest prawdą, że nie jesteśmy całkowicie sami.
W rękach mojego męża zauważyłam sznur z paciorkami. Oparł głowę o kierownicę.
– To chyba dla mnie za dużo – zmroziło mnie, gdy usłyszałam te słowa.
– Ale skoro Ty już jesteś pewna, a ja nadal wątpię, to chyba muszę Ci zaufać. Wracajmy do domu.
– Wracajmy…
Mąż spojrzał na mnie z czułością.
– Nie chcę, by Cię spotkało coś złego.
– Nie spotka. Teraz… pierwszy raz od tak długiego czasu, czuję spokój. To się musiało wydarzyć… Ale jeszcze tak wiele przed nami. Muszę to zrobić.
– Musimy. Jesteśmy małżeństwem, więc jesteśmy w tym razem.
Dobre, więcej takich tekstów !