Wybiegłam z domu tylko po gazetę i mleko. Nie wyobrażałam sobie zimowych wieczorów, bez ulubionej prasy, i ulubionego kakao. Zresztą spieszyłam się, bo zaraz miał rozpocząć się mój ulubiony serial. A gdybym się spóźniła na premierowy odcinek, jutro w pracy koleżanki popsułyby mi całą frajdę, szczegółowo mi go streszczając. Dlatego zrobiłam zakupy w błyskawicznym tempie i wystrzeliłam ze sklepu niczym z procy. Tak się rozpędziłam, że przy pierwszym zakręcie mocno się zachwiałam na śliskiej powierzchni. Moje drobne zakupy rozsypały się. Nachyliłam się, żeby je szybko zebrać i pobiec na serial.
– Jezus Maria! – krzyknęłam na widok człowieka leżącego we wnęce budynku.
Nie wiedziałam co zrobić. Może człowiek jest pijany i nie powinnam się w ogóle do niego zbliżać. Ale zaraz, przecież jest zima! On może tutaj zamarznąć. Wystukałam numer telefonu na 112, żeby połączyć się z kimś, kto po niego przyjedzie.
– Halo?! Znalazłam na rogu ulicy Węgierskiej z Łowicką nieprzytomnego człowieka. Nie wiem co z nim jest. Proszę jak najszybciej kogoś przysłać – wyrecytowałam pod wpływem adrenaliny. Pierwszy raz zdarzyło mi się wzywać pomoc.
– Będziemy za 15 minut. Proszę tam zostać – usłyszałam głos w słuchawce.
Stanęłam rozglądają się. Kompletnie zapomniałam o swoim serialu. Podeszłam do leżącego człowieka i poruszyłam go za ramię.
– Czy Pan mnie słyszy? Halo! Czy wszystko w porządku? – mówiłam podniesionym głosem.
Pan się nie zamierzał odzywać. Nie wyglądał na bezdomnego, nie wyczułam od niego również alkoholu. Może zasłabł? Zmierzyłam mu tętno i sprawdziłam oddech. Czułam się jakbym grała w jakimś filmie akcji.
– Proszę Pana! Wezwałam pogotowie, zaraz przyjadą! – ponownie krzyknęłam. Trochę na przekór logice. Miałam wrażenie, że mężczyzna leży nieprzytomny.
– Pociąg – wymamrotał mężczyzna.
– Nie ma czsu może niesz , prsze – załkał po cichu.
Nic nie zrozumiałam z tego co powiedział.
– Może Pan powtórzyć? Jaki pociąg? Miał pan jechać jakimś pociągiem? – dopytywałam się. Chciałam z nim podtrzymać rozmowę.
– Maria, nie zostawiaj mnie, pociąg – mężczyzna lekko się wzdrygnął.
– Kto to jest Maria? – spytałam.
– Żona, moja kochana… Marysiu, nie zdążysz już. Zostań, nieeeee nie jedź bo zgniesz!!! – Pan widocznie coś przeżywał.
– Co się stało? Czy Pan na coś choruje? – byłam poważnie zaniepokojona. Bałam się, że mężczyzna zacznie się wyrywać i uciekać w popłochu. Nie wiem, co bym wtedy zrobiła.
– Chcę iść do mojej Marysi. Błagam, zabierzcie mnie do Marysi. Chcę iść do nieba… – starszy Pan rozpłakał się.
– Ale Pan jest tutaj. Zaraz przyjedzie pogotowie. Wszystko będzie dobrze. Za chwilę będzie Pan bezpieczny – złapałam go za rękę. Ścisnął mocno moja dłoń.
– Marysia? Jesteś! Jesteś moja najdroższa. Wiedziałem, że wrócisz. Wiedziałem, że kłamali. Żyjesz! – mężczyzna pogładził mój policzek.
Kucałam przy nim zdezorientowana.
– Ale ja nie jestem… – próbowałam wyjaśnić, że mnie pomylił ze swoją żoną.
– Marysiu, nie odchodź ode mnie. Już nigdy mnie nie zostawiaj. Bądź przy mnie. – Starszy Pan zaczął bladnąć i dziwnie się trząść.
– Gdzie ta karetka?! – krzyknęłam sama nie wiem do kogo.
– Marysiu, jest tak pięknie biało. W końcu spędzimy razem święta. Zobacz jaka piękna choinka. Sięga do samego nieba. Widzę naszą córeczkę. Była cały czas pod choinką! – nic z tego nie rozumiałam, co ten Pan mówił.
Na szczęście oddali słyszałam już karetkę.
– Proszę Pana. Jedzie już lekarz. Proszę się trzymać! – mówiłam głośno.
W jednej chwili odskoczyłam od niego, by ustąpić miejsce lekarzowi.
– Panie Henryku? Słyszy mnie Pan? Brak tętna. Pacjent nie oddycha – lekarz zarządził akcję reanimacji.
– Pani go znalazła? – po kilkunastu minutach lekarz podszedł do mnie.
– Tak, co z nim będzie? – spytałam.
– Niestety, nie zdążyliśmy. Musiał już tutaj długo leżeć. Znam tego człowieka. Chorował na Alzheimera. – smutno stwierdził lekarz.
– Jak to zmarł, przecież jeszcze mówił mi coś o swojej żonie Marysi, córce, choince – niedowierzałam.
– Tak, jego żona z córką zginęły w strasznym wypadku 10 lat temu. Jechały samochodem przez przejazd kolejowy. Dróżnik nie zamknął szlabanu, a jego żona nie rozejrzała się czy nic nie jedzie. Mój przyjaciel był przy identyfikacji zwłok. Nigdy czegoś podobnego nie widział. Pan Henryk po ich śmierci kompletnie się załamał. Do tego przyplątał się ten straszny Alzheimer. Przykra sprawa, teraz przynajmniej skończyło się jego cierpienie – spojrzał ze współczuciem w kierunku nieżyjącego już Pana Henryka.
– Dobrze, nie będę już dłużej zatrzymywać Pani. Pewnie ma Pani inne zajęcia. Dziękujemy za zawiadomienie – lekarz ze mną się pożegnał.
Miałam już odejść.
– Panie doktorze, czy ten Pan, czy Pan Henryk, miał jakąś rodzinę? – czułam w gardle dużą kluchę.
– Z tego co wiem to, był kompletnie sam – pokiwał głową lekarz
– Rozumiem….
Wracałam do domu w zupełnie innym nastroju. Przestałam się przejmować tym, że nie zdążę na swój ulubiony serial. Czas się dla mnie zatrzymał…
/foto: www.freeimages.com/
Dodaj komentarz