Takiego klasycznego, standardowego z dwoma dzwonkami na górze, w które uderza metalowy młoteczek. Dźwięk, którego nienawidzę o szóstej trzydzieści rano i który powoduje, że wstając klnę na czym świat stoi. Po 10 minutach odzywa się drugi budzik w telefonie komórkowym, to na wypadek, gdybym niechcący rozwalił ten pierwszy w półśnie, ponieważ raz już mi się zdarzyło.
Robię rano te wszystkie czynności co większość pracujących ludzi. Ścielę łóżko, jem śniadanie, które sobie sam przyrządzam, myję zęby i ubieram się. Przed wyjściem z domu siadam na chwilę i kompletuję dokumenty, które muszę zabrać do swojej pracy, czyli efekt wczorajszego siedzenia do późnej nocy.
Zadaniowy czas pracy, który mam staje się coraz większym przekleństwem. Z jednej strony sam sobie decyduję co, gdzie i kiedy będę robił, z drugiej zaś powoduje, że siedzę wieczorami nad stertą papierów i opisuję ludzkie losy. Tak, dokumentuję ludzkie losy. Najczęściej pogmatwane i przeplatane tragediami nie tylko pojedynczych ludzi, ale także całych ich rodzin.
Stojąc w drzwiach, gdy wychodzę do pracy sprawdzam po raz kolejny czy wszystko spakowałem. Kluczyki od samochodu – są, telefon – jest, portfel – w kieszeni. Za 30 minut muszę być w pracy, by rozpocząć dyżur. Schodząc po schodach zastanawiam się czy samochód odpali, czy jak poprzednio będę musiał prosić by jakiś spacerowicz z psem zechciał mnie popchnąć.
Tym razem obyło się bez przygód, trasa przez miasto minęła bez korków chyba, że zaliczyć do nich mogę poszukiwanie miejsca parkingowego. Nie wiem kto planował parking przed budynkiem Sądu, ale ten jest wybitnie za mały. Obok jest uliczka z zakazem zatrzymywania się i postoju, jednakże i tak większość ma to głęboko w dupie. Czasami też tam staję mając nadzieję, że Policja się nie przypierdzieli, ale chyba jest jakieś ciche przyzwolenie, bo nie słyszałem by ktoś mandat dostał. Przynajmniej tu widać ich wyrozumiałość. Tylko kretyn mógł przed sądem wymyślić trawniczek z ozdobnymi krzewami, nie biorąc pod uwagę tego, że ludzie nie będą mieli gdzie parkować. Ale tak naprawdę to od kiedy liczy się szary człowiek czy zwykły pracownik? Na dziedzińcu Sądu jest parking dla sędziów – dla nich miejsc parkingowych jest zawsze za dużo, ale szlaban skutecznie uniemożliwia wjechanie tam postronnej osobie. Ot, równi i równiejsi. Kiedyś będąc wkurwiony na brak miejsca, wjechałem tam i postawiłem samochód. Po godzinie przyleciała sędzina, że to jej miejsce parkingowe i że zająłem. Wolne było to zająłem, skąd mam wiedzieć, w końcu tu pracuję i chyba mogę korzystać z wewnętrznego parkingu. Po tej akcji ponumerowano stanowiska. Ja numerku nie dostałem.
Dzień pracy w sądzie rozpoczynam od prasówki. Onet, Wp i kilka lokalnych portali. Do tego kawa. Zawsze daję sobie 30 minut na przeczytanie najważniejszych wiadomości z dnia poprzedniego. Oprócz tego włączone radio w tle, które pozwala bardziej mi się skupić podczas wytwarzania kolejnych nieproduktywnych i nic niewnoszących w większości notatek.
Pierwsza osoba puka do mych drzwi koło 9. Facet, który chciał zgłosić, że go konkubina zdradza i pewnie teraz siedzi gdzieś na melinie i pieprzy się z jakimś frajerem. Chce ją wywalić z domu, ale mają wspólne dziecko i boi się, że ona dzieciaka zabierze ze sobą. Prawie płacze mi przy biurku i prosi o radę. Udzielam informacji co ma zrobić i wyganiam z gabinetu. Nie jestem poradnią sercową, żeby wysłuchiwać narzekań na kurwiącą się konkubinę. Chusteczkami też częstować nie będę.
Po jego wyjściu otrzymuję telefon z sekretariatu. Pilne zlecenie odnośnie przeprowadzenia wywiadu środowiskowego na mnie czeka, więc zapierdzielam sprawdzić swoją półeczkę z pocztą. Tam leżą jeszcze trzy inne wywiady i pisma od różnych instytucji dotyczące rodzin i osób, które są w moim zainteresowaniu. Na zleceniu sędzia określiła, że mam przeprowadzić wywiad w przeciągu dwóch dni, bo niby dobro dzieci jest zagrożone. Ośrodek Pomocy Społecznej przefaksował zawiadomienie, iż w pewnej rodzinie źle się dzieje. W ogóle to wkurwia mnie to niemiłosiernie, bo im mniejszy Ośrodek, tym częściej wyręczają się sądem w podejmowaniu decyzji co do rodzin i dzieci w nich się wychowujących. Co z tego, że dostają uprawnienia, zmieniają się ustawy jak i tak od wielu lat stosują tą samą procedurę – zawiadomić Sąd i my rączki umywamy. Potem jak się coś wydarzy to machną papierkiem przed telewizją czy innym prokuratorem, że przecież zawiadomili. Zrzucanie odpowiedzialności na innych, tym samym sprowadzając się do instytucji rozdającej zasiłki menelom i innym pijakom. Im mniejsza gmina, tym gorzej działający OPS. Im starszy pracownik socjalny, tym bardziej wypalony zawodowo i nie podejmujący żadnej inicjatywy oprócz siedzenia przy biurku i wpierdalania ciastek. Inna sprawa to ciągłe wymysły w ministerstwach. Mam nawet teorię, że płacą im od najgłupszej ustawy. Niektórzy w ministerstwach są już zapewne milionerami.
Wracam na swoje miejsce przy biurku. Odbieram trzy telefony, z których jeden to donos na sąsiada, który chlał cały wczorajszy wieczór, drugi telefon to rozmowa z pedagogiem szkolnym, że jeden Jasiu jest zagrożony z wielu przedmiotów i nie zda, a jego rodzina jest pod nadzorem sądu, to może kurator coś zrobi, żeby się uczył, a trzeci to rozmowa z moim przełożonym, że wpłynęła na mnie skarga od jednej z moich nadzorowanych, której dzieci zostały umieszczone w domu dziecka. Do skargi mam oczywiście się ustosunkować na piśmie, jakby wcześniejsza dokumentacja uzasadniająca odebranie dzieci z meliny nie była wystarczająca. Pomiędzy drugim a trzecim telefonem obsługuje jeszcze jednego interesanta co to chce żebym sprawdził czy dobrze wniosek napisał o kontakty z dziećmi.
Zabieram się do pisania zaległej notatki. Sprawa ciężka i wymagająca skupienia. Dotyczy dziecka, które ewidentnie wymaga pomocy psychiatry i umieszczenia na oddziale szpitalnym, a nie stosowaniu wobec niego sądowych środków wychowawczych. Wszystkie jego zachowania muszę ładnie opisać łącznie z sytuacją rodzinną, gdzie upośledzona i niewydolna wychowawczo matka kompletnie nie daje sobie rady.
W połowie pisania do pokoju ładuje mi się kolejny interesant. To była nadzorowana, co zmienia miejsce zamieszkania średnio raz na pół roku, w zależności jakiego to nowego kochasia pozna a ten przygarnie ją pod swój dach. Nie wierzę, że na taką starą i bezzębną kobietę lecą jeszcze jacyś faceci, ale patrząc na historię jej wędrówek ma całkiem niezłe powodzenie. Próbuje z nią porozmawiać i wytłumaczyć, że powinna do innego kuratora się stawić, lecz moje słowa lecą w próżnię. W końcu wstaję i prawie, że wypycham ją z biura, wskazując palcem na inne drzwi pod które powinna się udać. Wiem, że tam też zostanie spławiona, ale mam nadzieję, że ponownie do mnie nie wróci.
Zasłużona przerwa na drugie śniadanie. Kanapka, gorący kubek pełen chemii zapełnił mój żołądek a toksyczny zapach tego obrzydliwego żarcia wypełnił całe pomieszczenie. Po jedzeniu lecę umyć szybko naczynie i otwieram okno, by wywietrzało. Zapalam też pierwszego tego dnia papierosa, oczywiście stojąc na zewnątrz budynku pod tabliczką „zakaz palenia”. Zakaz ten tak jest respektowany, że ktoś się zlitował i postawił wielką, pordzewiałą popielnicę. Lepsze to niż codzienne zamiatanie wypalonych petów.
Znów pukanie do drzwi, jednak tym razem odwiedza mnie rodzina, która wyszła na prostą. Mój sukces- jeden z nielicznych. Chlali i tłukli się niemiłosiernie, aż odebrane zostały im dzieciaki. Wtedy sięgnęli dna i ogarnęli się. Esperal, terapia przeciwalkoholowa a w konsekwencji dzieciaki zostały im zwrócone. Są pod nadzorem kuratora, ale zawsze gdy mijają sąd kiedy mam dyżur przychodzą się odmeldować. Jako jedni z nielicznych proszą, by nie uchylać im przydzielonego nadzoru, bo obawiają się, że znów popadną w nałóg a kurator w rodzinie ich motywuje do tego, by wytrwali w trzeźwości. Póki będę tu pracował ten nadzór będą mieli, choć raz już musiałem składać wyjaśnienia dlaczego nie kieruje sprawy do uchylenia. Znając życie za jakiś czas znów będę musiał zrobić to samo.
Od niewygodnego krzesła boli mnie dupa. Robię sobie małą przerwę i spaceruję po wydziałach zajmując się mało istotnymi sprawami. Podczas wędrówki wołają mnie na salę rozpraw, bo nieletni na sprawę sądową przyszedł bez rodzica, który najnormalniej w świecie nawalił się i olał to, że jego dziecko ma wyznaczoną na dziś wokandę o czyn karalny. Kolejne pół godziny siedzenia na Sali i patrzenia w sufit. Procedur nie przeskoczysz.
Zbliża się piętnasta. To czas, gdy większość ludzi w biurach szykuje się do domu zapominając powoli o dniu pracy i rozkoszuje się wolnym popołudniem. Niestety nie dla mnie. Mam do wykonania wywiad środowiskowy w miejscu oddalonym o 20 kilometrów od Sądu. Zwijam swoje papiery i równo o trzeciej jadę do domu. Tam szybki obiad, odgrzany z dnia poprzedniego i koło siedemnastej jestem pod chałupą na wiosce, gdzie mam skontrolować rodzinę. Przez najbliższą godzinę słucham jak to jest cudownie w „małżeństwie”, jak to cała szóstka dzieci ma wspaniale, a tylko te kurwy z „opeesu” się dopierdalają. Wszystko skrupulatnie notuję w swoim zeszycie. Na koniec rozpytanie wśród sąsiadów i u sołtysa. W drodze powrotnej odwiedzam jeszcze trzy rodziny, które są w kręgu zainteresowania sądu – nie będę musiał potem specjalnie jechać i palić paliwa. Kolejna godzina z popołudnia zmarnowana.
Wracam o dziewiętnastej do mieszkania. Pustego, z brudnymi garnkami i talerzami w zlewie. Rozbieram się, zaparzam kawę i siadam przed komputerem. Trzeba teraz na papier w urzędowym stylu przelać to, co ustaliłem w terenie.
Kończę około 21. Nie mogło to zaczekać do jutra, bo od dziewiątej muszę być na zaplanowanym spotkaniu w Domu Dziecka, potem zeznania w Prokuraturze. Nie jestem w stanie przewidzieć ile mi zejdzie, ale mam nadzieję, że jutro zrobię sobie wolne popołudnie. O ile znów coś pilnego nie wyskoczy…
O 23 idę spać. Nastawiam budzik na szóstą rano. Na krześle wiszą uprasowane na następny dzień rzeczy, na biurku rozłożone notatki. Zasypiam myśląc o czekającym mnie nazajutrz dniu…. i o budziku.
Podobno najbardziej wypala zawodowo praca z ludźmi. Praca, w której musisz podjąć decyzje co do ludzkich losów, ludzkiego życia. Praca, gdzie wielu Cię nienawidzi, bo nie jesteś pożądaną osobą w ich progach. Praca, w której musisz być dyspozycyjny, zdecydowany w swoich działaniach i nie dawać się manipulować. Tylko, czy to jest dalej praca, czy sposób na życie….. cholernie męczące życie? Dlatego trzeba nauczyć się chować emocje, nie przejmować się, nie wchodzić w problemy za głęboko. W końcu to tylko praca. I tylko ten pieprzony budzik…
/foto: www.freeimages.com/
Dodaj komentarz