Kochała kotki. Pomimo młodego wieku i ukończonej dopiero 1 klasy liceum, czuła się odpowiedzialna za los bezbronnych zwierząt. Zwierząt, które poza garstką wrażliwych ludzi nie miały na kogo liczyć. Przeganiane z podwórek, obrzucane kamieniami, nierzadko bestialsko maltretowana. Kiedy tylko o tym pomyślała, łzy mimowolnie cisnęły się na jej policzki. Czarne, bure, biało szare, szylkretowe, rude. Nie miało dla niej znaczenia jak wyglądają. Czy są grube czy chude. Oswojone czy pół dzikie. Pomagała im tak jak mogła. Na miarę swoich możliwości. A one to doceniały. Poznały ją. Zaufały. Każdego dnia przychodziły na położony z tyłu osiedla śmietnik.
Śmietnik. Miejsce ich życia. Udeptany placyk z kilkoma metalowymi kontenerami. Pośrodku nich one. Dla wszystkich nieufne, ją zaakceptowały. A może nawet polubiły. Kiedy tylko słyszały że nadchodzi, zbierały się w jedno miejsce. To, w którym przynosiła im karmę i inne smakołyki, które danego dnia udawało jej się zorganizować. Tak samo było i tym razem.
Przyszła na miejsce o 19. Powoli zapadał zmierzch. Wychodząc z domu, czuła jakiś wewnętrzny niepokój. Coś nie dawało jej spokoju. Coś mówiło że powinna szybko udać się do swoich podopiecznych i sprawdzić co się z nimi dzieje. Przyspieszyła więc kroku. Zbiegła truchtem po schodach z 5 piętra i spiesznym krokiem ruszyła na tył osiedla. Chodnik był krzywy i musiała mocno uważać, aby nie potknąć się o wystające kostki, pozarastane suchą już trawą. W jednej ręce trzymała foliową torbę z karmą, a w drugiej karton mleka. Wiedziała że mleko dla kotów nie jest wskazane, ale raz na jakiś czas raczyła ich tym smakołykiem. Dziś miał właśnie być jeden z takich dni ucztowania.
Zbliżała się do placyku. Widziała już ciemne kontury metalowych kontenerów oraz tradycyjnych zapach śmietnika, który się z nich wydostawał. Dziś jednak ten zapach był inny. Duszący. Obrzydliwy. Chwytający za gardło niczym lodowata dłoń i nie chcący zwolnić uścisku. Niepewnym krokiem podchodziła coraz bliżej. I bliżej. Aż do miejsca, w którym to zobaczyła. W tym samym momencie, z jej rąk wypadła reklamówka z karmą i karton mleka, uderzając cicho o ziemię.
Na metalowych ścianach kontenerów wisiały zakrwawione, obdarte ze skóry ciała kotów. Skierowane głową do dołu. Do tylnych nóg miały przywiązany drut, którego drugi koniec był zahaczony do uchwytów pokryw. Liczyła.
Jeden, dwa, trzy… cztery, pięć. Kiedy myślała że to koniec, na kolejnym kontenerze zobaczyła kolejne. W sumie 12. Wszystkie, które dokarmiała. Bestialsko zamordowane. Z okrucieństwem, którego nie potrafiła sobie wyobrazić. Rozpłakała się, wpadając w histerię. Kazała ona jej uciekać jak najdalej z tego miejsca. Paskudnego miejsca, w którym nie wiadomo kto, wyrządził tym kotom taką krzywdę.
Dlaczego? Co one mu zrobiły? Unikały człowieka. Nikomu nie wchodziły w drogę. Komuś jednak przeszkadzał sam fakt ich obecności. To, że ktoś im pomaga. Że ktoś się przejmuje ich losem. Biegła przed siebie po nierównej łące. Nie patrzyła dokąd. Byle jak najdalej. Przebiegła chyba 2 kilometry, zanim zatrzymała się na skraju lasu. Usiadła na złamanym drzewie i oparła głowę na dłoniach. Cały czas płakała. Jej policzki były pokryte warstwą zaschniętej soli. Cały sens jej dotychczasowego życia runął w jednej chwili. Ktoś bezprawnie, bez najmniejszych oporów i bez żadnych skrupułów odebrał życie jej 12 kotom.
Mówi się że kot ma 7 żyć. Gówno prawda. Kot ma jedno życie, jak każdy z nas. Rozpowszechnianie takich mitów wyrządza im wielką krzywdę. Nie brakuje ludzi, którzy traktują to bardzo dosłownie i w przekonaniu że robią naukowy eksperyment, mordują koty. Następnie z ciekawością obserwują czy te budzą się do życia, potwierdzając lub obalając słynną legendę. Mogli to być sataniści albo zwykłe łobuzy, ludzie którzy lubią patrzeć na cierpienie innych. Niejednokrotnie słyszała o takich przypadkach. Teraz, być może stała się świadkiem jednego z nich, mimowolnym uczestnikiem. Poszkodowaną, tak samo jak koty, których już nie ma. Wiedziała, że wraz z ich stratą straciła również cząstkę siebie. Nie umiała się z tego otrząsnąć. Nie chciała. Musiała z tym skończyć. Z twardym postanowieniem uczynienia tego, udała się do domu.
Przez całą drogę starała się mieć zablokowany umysł. Działać mechanicznie. Nie myśleć. Nie czuć. Prosto 1500 metrów. Następnie skręcić w prawo i przemierzyć 200 metrów. Kolejno w lewo, prawo i prosto do drzwi. Wejść na 5 piętro. Otworzyć drzwi kluczem z brelokiem w kształcie kotka. Nie wiedziała kiedy, ale znalazła się w mieszkaniu. Poszła prosto do swojego pokoju i usiadła przy biurku. Wyjęła z szuflady zeszyt i ulubione pióro. Zaczęła pisać.
„Kochana Mamo!
To co dziś się wydarzyło, całkowicie mnie złamało. Moje koty. 12 biednych istot, które dziś straciły życie. Wiszą na śmietniku, wszystkie martwe. Zamordowane i obdarte ze skóry. Dokarmiałam i dbałam o nie. Kochałam je tak mocno, jak tylko potrafiłam. To Ty mnie tego nauczyłaś Kochana Mamo.
Nie miej do mnie żalu. Nie umiem dalej tu żyć. Nie chcę. Chcę być tam gdzie moje koty. Będę nad Tobą czuwała z góry. Obserwowała i pomagała. Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć, tak jak ja mogłam na Ciebie przez całe życie.
Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłaś i jaką mnie wychowałaś.
Kocham Cię na zawsze!
Twoja Milenka!”
Kiedy skończyła to pisać, czuła że znowu się rozpłacze. Nie mogła sobie na to pozwolić. Położyła zeszyt na swoim biurku. Zasunęła krzesło. Spojrzała jeszcze na łóżko, sprawdzając czy jest dokładnie posłane. Było. Takie jak zostawiła je rano po przebudzeniu. Poszła do łazienki. Zamknęła szczelnie drzwi, podkładając pod nie mokry i zwinięty ręcznik. Odkręciła ciepłą wodę. Taśmą klejącą zakleiła jedyną kratkę wentylacyjną, upewniając się że okno również jest szczelnie domknięte. Woda lała się do odpływu, wydając cichy, uspokajający szum. Stary piecyk Junkers huczał tak samo, jak za najlepszych lat swojej młodości. Spalał tlen z łazienki, zamieniając go w śmiercionośny czad. Czad, który ani poprzez nieszczelne okna, ani przez kratkę wentylacyjną, ani przez szczelinę pod drzwiami, nie miał się gdzie ulotnić. Stopniowo wypełniał łazienkę, bez litośnie zwiastując koniec życia młodej dziewczynie.
Położyła się do pustej wanny, zamykając oczy. Słuchała tego szumu, modląc się w duszy i przepraszając za to co robi. Wiedziała że wyrządza mamie krzywdę, ale nie potrafiła inaczej. Po tym co zobaczyła, nie potrafiłaby żyć, jak do tej pory. Modliła się o zbawienie. O trafienie do swoich kotów. Do ludzi miłych, kochających i wrażliwych. Jak najdalej od tego ludzkiego śmietnika, na którym przyszło jej żyć i…
Nie zdążyła dokończyć tej myśli. Tlenek węgla wypełniający łazienkę zaatakował ją, przynosząc wyczekiwane ukojenie. Odebrał wrażliwej dziewczynie życie, za sprawą nieznanych ludzi. Nieświadomych tego, że wraz z 12 kotami odeszła również młoda dziewczyna. Dziewczyna, która chciała tylko pomagać. Cicho i w ukryciu. Tak, jak wyglądała jej śmierć.
Mocny tekst. Ale dobrze że powstają takie dzieła. Uwrażliwiają i zwracają uwagę na tragedie które możemy zaobserwować wokół.
Mnóstwo młodych ludzi w tym wieku jest rozczarowanych światem. Jak im pomóc zrozumieć że świat nie jest idealny?
Szkoda że są tacy nieczuli ludzie, że nie mają wyobraźni. I najgorsze że nie ponoszą za swoje czyny odpowiedzialności!
Jak na wigilijne opowiadanie to …. nieco smutne.
No no ciężki gatunek!