W końcu nadszedł ten piękny dzień, kiedy mogłem wypróbować swoje kryształy. Zadowolony poszedłem do pracowni chemicznej. Chyba cieszyłem się za bardzo, bo nie zauważyłem rozdzielacza na rogu blatu, który spadł na podłogę i rozbił się. Przypomniałem sobie poprzedni wieczór i własne wielogodzinne usiłowanie uzyskania jednorodnego roztworu amidku sodu w benzenie. Wiadomo – o rozpuszczeniu nie mogło być mowy – w końcu polarne rozpuści się tylko w polarnym! Niemniej zależało mi na możliwie gładkiej zawiesinie. Nie do końca zadowolony z rezultatów mojej pracy pozostawiłem ciecz w rozdzielaczu umocowanym do statywu przy krawędzi blatu. Niestety emulsja okazała się nie dość trwała i amidek przez noc zdążył zebrać się na powierzchni benzenu. Po czym reagując z wilgotnym powietrzem zapalił się a od niego benzen.
Swoją drogą, pomyślałem teraz, jakim cudem w tym laboratorium znalazł się benzen dawno wykluczony z obrotu jako winny przypadkom białaczki? Chemik najwyraźniej miał za uszami i wiedział doskonale że mimo rakotwórczości benzen nadaje się najlepiej jako niepolarny rozpuszczalnik. Na wszelkie refleksje było jednak zbyt późno. Bulgotanie okraszone pojawiającymi się od czasu do czasu kółkami czarnego dymu zmieniło się w żywy ogień.
– Dobrze, że nie zaczęło się choćby 10 minut temu! – zdążyłem pomyśleć i zerwałem ze ściany koc gaśniczy. Próby gaszenia płonącego benzenu wodą spełzłyby na niczym. Mając mniejszą od niej gęstość wypłynąłby na wierzch paląc się bez przeszkód.
Udało mi się zdusić płomień. W międzyczasie zdążył uruchomić się alarm przeciwpożarowy. Wył teraz w najlepsze sprowadzając nieproszonych gości. Patrzyłem osłupiały wprost w drzwi pracowni a między moimi nogami z rozbitej gruszki rozdzielacza wyciekał pozostały roztwór.
– Cholera jasna! – wykrzyknąłem wkurzony. Szybko zbierałem myśli co robić w tej sytuacji.
– Cholera jasna!!! – wykrzyknąłem jeszcze raz. Nie wiem nawet kiedy, z kłębów dymu zaczęli mnie wyprowadzać jacyś ludzie. To chyba było dwóch strażników pilnujących budynku, a za nimi przybiegły Aniela i Łucja. Jakie szczęście, że nie było tych stażystów. Jakże musiałem wyglądać w masce przeciwgazowej, prowadzony pod ramię przez dwóch mundurowych, a przy tym ściskając w dłoniach świeżo wyprodukowaną metę. Po prostu świetnie!
– Widzimy, że Pan po godzinach nieźle się zabawiał. Zaraz wezwiemy kogoś do Pana i będzie sporo tłumaczenia. Czarno to widzę – mruknął jeden z funkcjonariuszy.
– Chwileczkę – ryzykownym głosem ich zatrzymałem – wiecie, ja tylko tak z braku laku chciałem przeprowadzić kilka doświadczeń chemicznych – nie wiedziałem w ogóle czy moje tłumaczenia mają jakikolwiek sens, czy na coś się przydadzą.
– Nie jest powiedziane, że z moich eksperymentów coś wyszło… Teoretycznie wszystko poszło zgodnie z recepturą. Macie okazję wypróbować tego za darmo. Nawet Wam to oddam. Tylko nikogo nie wzywajcie.
Strażnicy spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Miałem chyba więcej szczęścia niż rozumu. Trafiłem na młodych podrostków, którzy mieli gdzieś prawo tak samo jak ja.
– No dobra – rzekł jeden z nich – ale to musi pozostać między nami!
Dodaj komentarz