Przybiegła do mnie Aniela. Powiedziała, że zajęła się inwentaryzacją jednej z sal na strychu.
– Mam problem z szafą. Zatrzasnęła się albo co?! – Aniela wyglądała na poirytowaną. Rozumiałem ją. Znowu siedzieliśmy do późna. Każdy chciał już stąd dziś wyjść i zająć się swoim życiem prywatnym, a właściwie jego iluzją. Bo każde z nas raczej należało do typu pracoholika, czyli człowieka bez rodziny. No, ale ile można?
Poszedłem za Anielą ciemnym korytarzem w stronę klatki schodowej. Teraz zmierzaliśmy w kierunku szafy, która jak twierdziła Aniela, po prostu się zatrzasnęła. Szafa przypominała coś w rodzaju metalowego wielkiego pudła, w którym można byłoby przechowywać największe skarby. Wyglądała mi na pancerną. Po co mieliby trzymać takie coś na strychu? Lekko zdziwił mnie ten fakt.
Szarpnąłem. Nic. Szarpnąłem jeszcze raz. Znowu bez skutku. Do szafy można było się dostać chyba jedynie przez rozwalenie zamka Boschem. Na szczęście w piwnicy znajdowały się takie urządzenia, że nie powstydziłby się ich niejeden warsztat samochodowy lub inny zajmujący się naprawami wszystkiego co popadnie. Swoją drogą, cały czas ta placówka mnie czymś zaskakiwała.
Po pięciu minutach w plastikowych okularach stałem z Boschem przed pancerną szafą i zamiarem by się z nią rozprawić. Zajęło mi to chyba z godzinę, by przy pomocy wcześniej wspomnianego urządzenia, potężnego młotka, a także swoich kopnięć otworzyć szafę. Zastałem ciemność. Myślałem, że rozwalę ją w drobny mak ze złości. Tyle starań, żeby znaleźć pustkę!
Zajrzałem do środka. Było w niej tak ciemno, że nie zauważyłem czarnego worka na śmieci i tuż obok żółtej reklamówki z Biedronki. Przestraszyłem się, bo worek po chwili wypadł mi pod nogi.
Krzyknąłem. Po czym wyciągnąłem go na środek sali by zajrzeć co się w nim znajduję.
– Ja pier….lę! – Tak naprawdę chciałem przekląć bardziej soczyście, puszczając całą barwną wiązkę słów. To co ujrzałem w środku spowodowało, że zbierało mi się na wymioty. Aniela wyczuwając, że coś jest nie tak, odsunęła się z wykrzywioną miną.
– Tam są ludzkie kości – krzyknąłem i udałem się w kierunku wyjścia, żeby złapać świeżego powietrza.
– Jak to ? trup ? – wydusiła z siebie blada Aniela.
– Jak nie wierzysz, to sama zobacz.
– Cholera, co tu się musiało dziać! – pisnęła Aniela. Ale stała dalej w tym samym miejscu co wcześniej. Uwierzyła mi na słowo.
– Musimy coś z tym zrobić – nie miałem ochoty na wzywanie policji, ponieważ odkryliby przy okazji moje eksperymenty w laboratorium. Dla mojej mety byłem gotowy kryć kogoś innego. Co zrobiłby w takim momencie Walter White ? – biłem się z myślami.
– Idę kogoś wezwać. Albo zadzwonię po szefa – w Anielę wstąpił instynkt urzędniczki.
– Zaczekaj! – wykrzyknąłem zdenerwowany. Wiedziałem, że tak naprawdę to ona ma rację. Ale co z moją metą? Musiałem ratować swój tyłek!
– Wezwiemy policję i nie wyjdziemy stąd przez kolejny tydzień. Poza tym wydaje mi się, że może to być głupi żart. Wiesz, te kości, są jak z lekcji biologii – plotłem trzy po trzy. Sam bym sobie nie uwierzył w takie dyrdymały, które wymyślałem na poczekaniu.
Aniela patrzyła na mnie wielkimi oczami. Z jej twarzy nie mogłem wyczytać żadnej sprzyjającej dla mnie informacji. Czekałem kolejne sekundy, które wydawały mi się być całą wiecznością.
– Dobrze. Ale musimy coś z tym zrobić. Żałuję, że tu przyszłam – Aniela wydukała kwestię, jakby miała ją wyrecytować.
– Spalimy go … ją … cokolwiek to jest w piecu. Ja się tym zajmę ! – szybko odpowiedziałem, żeby nie zmieniła zdania.
– Muszę ochłonąć. I zapomnieć – płaczliwym głosem Aniela oznajmiła swoją przerwę od pracy. Poszła, żeby zapalić papierosa i się zresetować.
Założyłem lateksowe rękawiczki na dłonie. Bynajmniej nie chodziło mi o zostawianie swoich odcisków palców. Nie chciałem dotykać gołymi dłońmi znaleziska. Chwyciłem worek i zszedłem do piwnicy, gdzie znajdowała się kotłownia. Miałem to szczęście, że palacz przychodził raz dziennie około południa. Na spalenie tej niespodzianki było kilkanaście godzin. Nie miałem bladego pojęcia, czy to w ogóle się spali. Nawet zacząłem sam wierzyć, że to jest tylko jakaś pomoc naukowa, a nie prawdziwe ludzkie szczątki.
Otworzyłem właz do pieca i wrzuciłem do płonącego ognia. Po krótkiej chwili przypomniałem sobie o żółtej reklamówce. Wróciłem na strych. Wyjąłem ją z szafy i niepewnym ruchem rozchyliłem. Była tam ludzka głowa. Reklamówka z Biedronki wypadła mi z rąk. Odskoczyłem o kilka metrów zamykając oczy.
– Co za debil trzyma ludzką głowę w żółtej reklamówce z Biedronki ! – wrzasnąłem. Nie wiem kto. I chyba nigdy się tego nie dowiem. Schodziłem ze schodów jakby nigdy nic. Szedłem pewnie kierując swe kroki do kotłowni. Żółta reklamówka z czerwonym napisem „Biedronka” i szokująca zawartością trafiła do pieca.
– Spoczywaj w pokoju Stary – wyszepnąłem kwestię, która przyszła mi do głowy. Sam nie wiem po co…
Dodaj komentarz