Przyjechałem do tego miejsca po wielu latach nieobecności. Nie przypuszczałem, że aż tak bardzo się zmieniło. Tętniące niegdyś miasto zamieniło się w obraz nędzy i rozpaczy. Splądrowane budynki, gruzy dawnych fabryk i opuszczone domostwa. Wyglądało to, jak sceneria z filmu grozy, przedstawiającego wymarłe miasteczko. Tak było i tutaj.
Przechodziłem powoli koło wielkiej fabryki kapeluszy. Przynajmniej tak było kiedyś. Dziś był to po prostu betonowy budynek bez okien i dachu. Wszędzie sypał się gruz. Betonowy płot również był zdewastowany i chylił się ku upadkowi, zresztą jak wszystko inne w tym miejscu. Jakiś dowcipniś musiał kiedyś tutaj wrzucić drewnianą budę psa. Leżała pośród wysokich traw, tak samo zdewastowana jak cała reszta.
Było mi przykro, że moje rodzinne miasto przestało istnieć. Bo tak chyba było można nazwać to co tutaj ujrzałem. Fabryka kapeluszy była moim pierwszym miejscem pracy. Wspominam je mile, bo to tutaj poznałem swoich pierwszych przyjaciół. Nie zastanawiając się długo, wszedłem do środka. Nie było to trudne. Żadne drzwi ani okna nie chroniły tego miejsca przed intruzami. Z dawnego fabrycznego wyposażenia nic nie zostało. W środku znajdowały się tylko puste hale, pozostałości metalowych elementów konstrukcyjnych i trawa wyrastająca z miejsc, gdzie betonowa posadzka została uszkodzona.
Po schodach bez poręczy ruszyłem ku górze, tam gdzie ongiś znajdowały się biura. W tym moje. Pozostały po nich tylko puste pomieszczenia. Za wyjątkiem jednego. Na całym korytarzu znajdowało się tylko jedno pomieszczenie, chronione drzwiami. Drewniane drzwi były odrapane, ale trzymały się na wszystkich dwóch zawiasach. Byłem tym zaciekawiony. A jeszcze bardziej tym, co znajduje się za nimi. Podszedłem do nich i popchnąłem je stopą. Tak jak myślałem, były zamknięte od wewnątrz. A to z kolei oznaczało, że ktoś tam jest. „Chyba, że uciekł przez okno” pomyślałem. To było jednak mało prawdopodobne, z uwagi na to, że byliśmy na 1 pierwszym piętrze fabryki, a więc jakieś 7 metrów ponad ziemią.
Zapukałem do drzwi, ale nikt mi nie odpowiedział. Usłyszałem jednak delikatne stąpanie po drewnianej podłodze. Tak jak gdyby ktoś się zbliżał do drzwi i przykładał do nich ucho. Rzuciłem się na podłogę i zacząłem spoglądać przez szczelinę pomiędzy drzwiami a podłogą. W odległości jakichś 50 cm od drzwi dojrzałem nagie stopy. Niewielkie. Nie mogły być stopami mężczyzny, bo były zbyt małe. Mogły to być stopy albo jakiegoś dziecka, albo kobiety. Uznałem, że w każdym z tych przypadków nic mi nie grozi. Wstałem z podłogi i zaparłem się barkiem mocno o drzwi, napierając z całych sił. Coś trzasnęło, ale w dalszym ciągu trzymały. Uderzyłem w nie jeszcze mocniej. W końcu puściły. Towarzyszył temu hałas i kurz pękającego drewna.
Wparowałem do środka pomieszczenia. Było urządzone na sypialnię, kuchnię i salon. Pod jedną ze ścian stało łóżko polowe przykryte kocami. Po drugiej stronie znajdowała się metalowa koza, a obok sterta drewna. Za prowizorycznym stołem stała przestraszona dziewczyna, trzymając w ręku płonące polano. Było widać, że czegoś się boi. Uspokajająco odezwałem się do niej: „Niczego się nie bój. Nie mam złych zamiarów. Kiedyś, wiele lat temu pracowałem w tym miejscu. Przyjechałem je odwiedzić po długiej nieobecności. Widzę jednak, że wiele się tutaj zmieniło”.
Po tych słowach jakby się uspokoiła. Odłożyła polano na piec i podeszła do drzwi, ponownie je ryglując. „Mieszkam tu od kilku tygodni. Miasto jest kompletnie puste. Nie mam jak się stąd wydostać. Wieczorem na dworze jest niebezpiecznie. Grasują szajki przestępców, a w lasach jest dzika zwierzyna. Na piechotę nie można się stąd wydostać za dnia. Braknie nam czasu”. Zrozumiałem, że wbrew swojej woli została tutaj uwięziona. Ta fabryka była jej twierdzą i mieszkaniem. Odpowiedziałem jej, że jestem samochodem i jak chce, mogę ją stąd zabrać. Ona tylko spojrzała na mnie ze smutkiem i pokiwała głową na bok.
„Twojego samochodu już nie ma. Robią tak ze wszystkimi. Bacznie cię obserwowali od wielu kilometrów. Kiedy się zatrzymałeś i oddaliłeś od auta, zajęli się z nimi. Na pewno popsuli coś w silniku, albo całe zniszczyli. W każdym razie sprawili, że nie odjedziesz stąd autem. Bawią się z nami w kotka i myszkę. Będziemy musieć z nimi walczyć. Zostaniesz tutaj, a jutro obmyślimy plan działania”. Pojąłem, że wplątałem się w coś, czego nigdy się nie spodziewałem.
Położyłem się na podłodze blisko kozy, by nieco się zagrzać. Po chwili ona położyła się obok, nakrywając nas kocami. Od razu zrobiło mi się cieplej, między innymi za sprawą bliskości jej ciała. Dawno nie miałem kobiety tak blisko siebie. Pomimo, że w zaniedbanych ubraniach, była ładna. Przede wszystkim czysta. Pachniała świeżo. Dbała o siebie, pomimo niesprzyjających warunków. Objąłem ją ręką, przytulając. Wtuliłem się w jej włosy i zacząłem je wąchać z pożądaniem. Ona odkryła swoją szyję, podsuwając mi ją pod nos. Wysunąłem język i zacząłem ją lizać. Była gładka. Długo ją całowałem. Chwyciła moją dłoń i skierowała pomiędzy swoje nogi. Była ubrana w luźne spodnie, pod które bez trudu się wślizgnąłem. Pod palcami poczułem bawełniany materiał majteczek.
Odciągnąłem gumkę i wsunąłem palce jeszcze dalej, wprost na delikatnie owłosione łono. Uniosła jedną nogę do góry, robiąc mi lepszy dostęp do mokrej muszelki. Musiała dawno nie mieć mężczyzny, podobnie jak ja kobiety. Seks w takich okolicznościach jest czymś więcej niż tylko aktem kopulacyjnym. Jest świadectwem zaufania i bliskości. Wiedziałem że od teraz będziemy musieć wspólnie iść przez to piekło. Póki co, chciałem się tylko skoncentrować na niej. Zacząłem masować dwoma palcami jej mokre wargi, stopniowo wsuwając palec do środka cipki.
Dodaj komentarz