Szedłem. Stawiałem krok za krokiem. Było mi coraz ciężej. Jednak starałem się nie poddawać. Miałem wrażenie, że plecak, który niosę na swoich ramionach, jest obciążony samymi cegłami. Było gorąco, czasami nawet duszno. Czy się dobrze odżywiałem? Czy piłem tyle wody, ile powinienem przy włożonym wysiłku. Każdy powiedziałby mi z czystym sercem, że na pewno nie. Nie miałem do tego głowy. Właściwie odejmując sobie kolejne porcje energii, stwarzałem sobie idealne warunki do biczowania. Chciałem poczuć trud tej wędrówki. Ukarać się za to, że wtedy nie zareagowałem. Może powinienem bardziej naciskać swoją żonę na wykonanie wcześniejszych badań? Im bardziej ściskało mnie w żołądku, lub im częściej czułem zdrętwiały język pod suchym podniebieniem, tym większą czułem złość na samego siebie. Doszedłem do takiego stanu, że przestałem w ogóle jeść, a płynów przyjmowałem zaledwie dwa kubki źródlanej wody.
Mniej więcej po tygodniu miałem wrażenie, że nie zrobię ani jednego kroku więcej. Nie wiem, co ja sobie myślałem. Ale czułem się jeszcze bardziej winny. Moja mała córeczka cierpiała na pewno mocniej, a ja dorosły mężczyzna, nie mogłem poradzić sobie z pokonaniem zwykłego szlaku pielgrzymkowego. Przecież kiedyś też ludzie dokonywali wielkich czynów i to o samym chlebie i wodzie. W mojej głowie, pojawiał się coraz większy mętlik. Nie wiedziałem, czy iść dalej, za wszelką cenę. Czy jednak nieco się zregenerować. Rozum mieszał się z sercem. Coś mi cicho podpowiadało, żeby znaleźć jak najszybciej schronienie i odpocząć, zregenerować się. Znowu serce gwałtownie wyrywało do przodu. Ten krzykliwy i zagłuszający głos mówił mi, że każdy dzień zwłoki działa na niekorzyść. Może okazać się, że będzie za późno. Co jeśli przez moją słabość nigdy nie spotkam mojej córeczki? Miotałem się wewnętrznie. Nie wiedziałem jakiego głosu słuchać. Postanowiłem jednak wydusić z siebie ostatnie kroki.
Wszystkie stawy, wszystkie najmniejsze kosteczki dawały o sobie znać. Traciłem powoli oddech, który stawał się coraz płytszy. Czasami nawet miałem wrażenie, że z moich płuc świstało. Chciałem jak najszybciej dojść. Moje nogi zaczęły się plątać. Nie wiem kiedy upadłem. Leżałem twarzą wtuloną w suchą ziemię. Próbowałem złapać głęboki oddech, ale graniczyło to z cudem. Więc łapałem powietrze szybko i małymi porcjami. W skroniach słyszałem pulsowanie swojego tętna. Było przeraźliwie głośne. Miałem wrażenie, że zaraz moja czaszka zostanie rozerwana na strzępy. Patrzyłem przed siebie, ale widziałem zaledwie ciemną noc. Nie mogłem dostrzec żądnego zarysu drzewa, ani postaci. Pomyślałem sobie, że straciłem rachubę czasu. Nie wiedziałem, jaki jest dzień, jaka godzina. Chciałem jak najszybciej przenieść się do mojej kochanej Córeczki. Tylko to stało się moim sensem. Zamknąłem oczy. Chciałem przeczekać do rana. Musiałem ruszyć dalej. Wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, to stracę ją na zawsze.
Dodaj komentarz