Pierwszy wrzesień to początek roku szkolnego. Wydarzeniu co roku towarzyszą ogromne emocje i stres. I nie jest to zjawisko, które dotyczy wyłącznie uczniów czy przedszkolaków ale także ich rodziców.
Postanowiłem zadzwonić do przedszkola mojego syna by się dowiedzieć jak wygląda sytuacja z rozpoczęciem roku. Pani dyrektor wyjaśniła mi po krótce zasady: rodzice w maseczkach przyprowadzają dzieci na godzinę 7:00 rano i odbierają do 16:00, dziecko wchodzi pojedynczo, ma sprawdzaną temperaturę, jeśli jest powyżej 37.2 to nie wchodzi i jest rejestrowane w specjalnym zeszycie, następnie woźna prowadzi do szatni, tam podbija jego kartę. Dziecko samo się rozbiera na koniec samo się ubiera. Pani wraca i bierze następne dziecko i tak do ostatniego przedszkolaka. Rodzice nie mają wstępu na teren przedszkola.
Dzieci, nie mogą się dotykać, nie mają pluszowych zabawek i muszą dezynfekować ręce. Cała ta szopka jest po to by nie miały za dużo kontaktu ze sobą, a zwłaszcza z kolegami i koleżankami z innych grup. Dlatego też dzieci musimy odbierać do 16:00 gdyż nie będzie łączenia grup jak to miało miejsce wcześniej.
Jak to jest w praktyce: wszystkie dzieci idą na godzinę 7:00 rano, tyle że większość rodziców zaczyna prace na 7:30. I jak tu wytłumaczyć pracodawcy, że była kolejka do przedszkola? Pani odbierają dzieci od rodziców – i zwarzywszy, że dzieci jest dużo a czasem pani tylko jedna a musi ogarnąć mnóstwo przedszkolaków – nie jest w stanie przypilnować, czy któreś zdjęło bluzę, gdzie położyło kapcie itd. Już po dwóch dniach kilkoro rodziców dowiedziało się, że dzieci chodzą po przedszkolu w butach bo nie mają kapci. Pierwszego dnia były w kapciach, drugiego już nie, a rodzice winni bo nie dali kapci dla dziecka. Gdzie tu logika? Na próżno by jej szukać w zawiłościach procedur związanych z pandemią.
Pani woźna nigdy nie przyzna się, że nie przypilnowała gdzie dzieci zostawiły kapcie, winny rodzic. A rodzic nie będzie się wykłócał, gdyż do przedszkola nie wpuszczą by poszukać, a jak nie były podpisane to nawet jak się znajdą nie zostaną oddane, bo przecież koronawirus, reasumując kolejne 50 zł w plecy.
Kolejki by oddać dziecko do przedszkola, kolejki by odebrać. U mojego syna w klasie nie ma łazienki. Jest to jedyna sala gdzie jej nie ma. I dzieci chcący zrobić siku musza iść do drugiej. I tu już nie ma problemu, że dzieci z jednej grupy korzystają z ubikacji dzieci z drugiej. Wszystko jest zgodnie z procedurami.
Ideą funkcjonowania przedszkoli jest by pomagać rodzicom w przygotowaniu dzieci przed pójściem do szkoły, by można zaopiekować się pociechami przez czas gdy rodzice są w pracy. Obecnie te procedury sprawiają, że przedszkola sprawiają więcej problemu, utrudniają życie niż pomagają. A może o to chodzi? Tworzy się procedury by wykazać że coś się zrobiło gdy zamkną przedszkole z tytułu coronawirusa, bo ktoś kogoś zaraził i wszystkich wysłano na kwarantannę.
A dzisiaj w przedszkolu był pan z gitarą, grał śpiewał … i maseczki nie miał …
Każde przedszkole działa wg innych zasad.. W ramach męczenia dzieci nie mają przytulanek, prac plastycznych nie biorą do domu (gdzie indziej biorą), dywan i zasłonki są pochowane, dzięki czemu decybele dobrze się mają.
Codziennie wykrzykują sobie (i nauczycielom) słowa w twarz z odległości 20-40cm., niektórzy prychają na siebie jak konie, całują się. Dobrze, jeśli dzieci nie są zaniedbane, to po poproszeniu przez nauczyciela zmienią zachowanie. Ale żadnego dystansu tu nie ma, bo nawet podczas jedzenia jest głośno a wtedy odległość między dziećmi to 20cm.