Przełom lipca i sierpnia okazał się doskonałym czasem na urlopy nad polskim morzem. Początek lipca kusi długimi dniami, jednak od kilku lat sprawdza się najgorszy z możliwych scenariuszy: opady deszczu i zdecydowane ochłodzenie !
W tym roku podczas naszego wypoczynku, pogoda sprzyjała. Wbrew prognozom, które analizowaliśmy skrupulatnie każdego wieczora na ilość słońca nie mogliśmy narzekać. Temperatury miały oscylować w granicach 19 -23 stopnie, w rzeczywistości odczuwało się nawet 30. Mniejsze czy większe zachmurzenie, pozytywnie wpływało na ogólne samopoczucie plażowiczów. Walcząc z falami, biegając za piłką lub zatopieni w lekturze dzieł Pereza- Reverte, Heather Graham czy Tima Johnstona, obłoczki na niebie sprawiały więcej dobrego niż złego.
Słońce przyciągnęło nad Bałtyk turystów z całego kraju. Dedukując z tablic rejestracyjnych samochodów zaparkowanych na parkingach, lub mijanych na trasie widzieliśmy najdalsze regiony Polski a także gości np.: z Czech, Austrii czy Niemiec.
W ciągu dwóch tygodni zjechaliśmy samochodem wybrzeże od Helu po Łebę. Wynajmowaliśmy kwaterę w Jastarni i każdego dnia obieraliśmy inny kierunek wojaży.
W porównaniu z Łebą, Jastrzębią Górą czy Karwią, Półwysep Helski nie jest aż tak zatłoczony. Bez problemu możemy iść chodnikiem w Chałupach, Juracie czy Kuźnicy. Prawdopodobnie wielu ludzi nie wybiera półwyspu z prozaicznej przyczyny: parkingi. O wiele łatwiej zaparkować samochód w zatłoczonym Władysławowie niż tutaj.
Jeśli chodzi o plaże, to jednakowo są piękne na całej długości Polskiego Wybrzeża. Czy jesteśmy na Helu, Rowach czy Koszalinie. Każda z plaż ma swój urok i tylko od indywidualnych upodobań zależy co wybierzemy. A jest w czym przebrać, choćby pomiędzy plażą naturystyczną w Rowach, pięknymi klifami w Ustce, czy wydmami w Łebie. To co jednak łączy je wszystkie to piasek. Takich plaż mogą nam pozazdrościć Skandynawowie lub nawet Niemcy. O ile skandynawskie usiane są skałami to wybrzeże Niemiec obfitujące w cieplejszą wodę a to sprzyja rozwojowi populacji meduz, których jest tam zatrzęsienie. U nas, woda jest na tyle ciepła by pływać i na tyle zimna by meduzy szukały cieplejszych prądów.
W tym roku odkryliśmy Rodzinny Park Rozrywki w Łebie. Kilka hektarów doskonale zagospodarowanych pod zabawę dla całej rodziny.
Oprócz rozsianych po całym parku dinozaurów w skali 1:1 mamy do dyspozycji wioskę indiańską ze strzelnicą, możemy nauczyć się szukać złota w potoku, wszędzie mnóstwo kanałków i kanałów, ogromny plac zabaw dla dzieci. Nam najbardziej spodobał się kompleks zjeżdżalni wodnych. Na pontonikach zjeżdża się z najróżniejszych małych i dużych, ale bardzo stromych zjeżdżalni. Rozrywka robi wrażenie. A wszystko wliczone w cenę biletów. Od tego roku wiem, i z pełną odpowiedzialnością mogę podzielić się ta wiedzą, że Ocean Park we Władysławowie to strata pieniędzy w porównaniu z o wiele większym i niewiele droższym Parkiem Jurajskim w Łebie.
Jedyny problem to oczywiście dojazd. Z Jastarni do Łeby dojeżdżaliśmy w 1,5 godziny. Droga jest dobra, mało uczęszczana bez korków i radarów. Z całego serca polecam ten kierunek. Co ważne, nam udało się być na plaży w Łebie a następnie udać się do Parku Jurajskiego. A wszystko w ciągu jednego dnia!
Pisanie o wszystkim nie ma sensu, trzeba samemu przedrzeć szlaki, sprawdzić i zweryfikować co inni piszą i co polecają a czego nie. Na uwagę zasługuje zaplecze gastronomiczne. I tu dosłownie w kilku słowach chciałbym się odnieść do tego zagadnienia. Wiadome jest, że są restauracje, które już na samym starcie zakładają, że turysta jak głodny to zje wszystko. I tak w większości jest. Restauratorzy wciskają stare mrożone ryby za podwójną cenę. W knajpach panuje zaduch, nie dba się o czystość, łazienki wołają o pomstę do nieba.
Chciałbym odnieść się do dwóch restauracji w Jastarni jako wzorcowe. Jedna „Homar” jako ta, którą będę polecać wszystkim i zawsze. Jest to restauracja, w której jadam już kilka lat i co roku jestem zadowolony z menu, jakości serwowanych dań a także sympatycznej obsługi.
Przeciętna rodzina składająca się z dwojga rodziców i dwojga dzieci może bez problemu zamówić obiad w granicach 120 zł. W menu mamy karkówkę, filety z dorsza, zestawy pysznych świeżych surówek, pod dzieci naleśniki z nutellą lub marmoladą. Zupy to nie typowe „chińczyki”, ale konkretne talerze pełne prawdziwej pomidorowej lub rosołu. Zupa grzybowa zawierała prawdziwe grzyby a nie pieczarki czy suszonki z marketu. Do tego herbata, soki czy piwo. Obsługują od lat te same śliczne dziewczyny, na które aż chce się popatrzyć. Restauracja stylowa, schludna i czysta. Stoły za każdym razem, gdy ktoś odchodzi są zmywane na mokro. Niby nic, ale każdy klient czuje się doceniony.
Jakiej restauracji nie polecam? Na końcu Jastarni jest smażalnia ryb Checz Rybacka.
Zupełnie przypadkiem postanowiłem przetestować tą knajpę. Tak się złożyło, że korzystałem z głównego wyjścia na plażę nieopodal tej właśnie restauracji, cóż- było bliżej niż do „Homara”. Wydawałoby się smażalnia ryb, powinna posiadać najlepsze ryby w mieście, czy faktycznie tak jest? NIE. Na samą myśl o tej restauracji dostaję drgawek. To największa porażka kulinarna jaką kiedykolwiek miałem okazję doświadczyć.
Ok, zamówiłem filet z dorsza, surówki, frytki, i pierogi z mięsem. Pani przy kasie namówiła mnie na zamianę dorsza na miętusa – jak określiła to taki „uszlachetniony dorsz”. – Pewnie się dziewczyna zna, w końcu pracuje w branży i jest znad morza – pomyślałem. Gdy otrzymałem zamówione danie, okazało się, że miętusa jest o połowę mniej niż normalnie fileta z dorsza np. w restauracji „Homar”. Ale nie to było najgorsze, mojej ryby nie dało się jeść! Nie dało się tego nawet kroić nożem. Mrożonka nie do końca rozmrożona i tylko powierzchownie upieczona. Za wszystko w sumie zapłaciłem 150 zł !!! Tak, za nieupieczonego, nie do końca rozmrożonego miętusa zapłaciłem 150 zł !!! Przypuszczam, że celowo dziewczyna przy kasie namawia turystów na miętusa, by zeszły drogie stare, mrożone ryby. Interes musi się kręcić. To najdroższa i najgorsza smażalnia ryb w mieście !!! Warto więc pisać o takich restauracjach i przestrzegać przed nieuczciwymi właścicielami lokalnej gastronomii. Najsmutniejsze, że mowa o smażalni ryb! Gdy teraz poczytałem opinie na internecie, w przeważającej ilości druzgoczące, zastanawiam się jak taka restauracja jeszcze funkcjonuje? Wniosek jest taki, że w dużych kurortach turystycznych, nie ma znaczenia co się serwuje do jedzenia, bo na tysiące gości w sezonie, nawet najgorsza knajpa wyjdzie na plus. Nawet jeśli ich jedzenia nie da się jeść i na necie ma zjechaną opinię !!!!
Dodaj komentarz