Wiele osób odczuwa ogromny stres przed wizytą u onkologa. W zbiorowej świadomości nadal pokutuje przekonanie, że nowotwór oznacza wyrok śmierci. Wydawałoby się, że lekarz onkolog powinien podtrzymać w pacjencie wiarę oraz nadzieję na wyzdrowienie. Niestety – właściwie standardem jest, że dzieje się odwrotnie. Prawdziwa rzeczywistość szpitala to nieme przerażenie, którym nikt się nie przejmuje. Pacjentów traktuje się, jakby byli bydłem. Próbowałem coś z tym zrobić, i dlatego straciłem pracę.
Wsparcie psychologiczne na oddziałach onkologicznych praktycznie nie istnieje. Kiedy postanowiłem się o to upomnieć, postraszono mnie dyscyplinarką. Pacjent otrzymujący diagnozę „nowotwór złośliwy” często jest pozostawiony sam sobie. Wielu chorych po prostu siada na korytarzu i płacze. Nikt się nimi nie interesuje. Inni znów są załamani do tego stopnia, że chodzą po mieście i nie są w stanie wykonać nawet najprostszej czynności, w tym zakupić biletu i wrócić do domu. Stan ten trwa nieraz wiele godzin, kiedy zrozpaczona osoba nie może znaleźć znikąd wsparcia, zwłaszcza, jeśli jest samotna i nie posada bliskiej rodziny. Lekarz, który pociesza takiego pacjenta jest traktowany jak „mięczak”, który zwyczajnie nie nadaje się do tej roboty.
Można zadać pytanie, czy w ten sposób powinna wyglądać opieka nad pacjentem, który przecież nie jest jedynie numerkiem w kolejce, lecz żywym i czującym człowiekiem? Tymczasem szpitalne oddziały onkologiczne przypominają raczej ogromne kombinaty, w których realizuje się bezduszne procedury.
Osoby poddawane chemioterapii są straszliwie osłabione. Szpital nie zapewnia nawet miejsca, gdzie taki pacjent mógłby w spokoju odpocząć. Słaniającego się na nogach człowieka wyprasza się za drzwi – radź sobie sam, następny proszę! Nikt nawet się nie zainteresuje, czy dany pacjent jest w stanie samodzielnie bezpiecznie powrócić do domu.
Pacjent jest niejednokrotnie zastraszany, i to w sposób bardzo drastyczny. Przede wszystkim lekarze onkolodzy bez ogródek oznajmiają, iż niebawem umrze, jeśli natychmiast nie podda się operacji, radioterapii oraz chemioterapii. Na wszelkie wzmianki o alternatywnych sposobach leczenia, chociażby takich jak immunoterapia (wspieranie własnych mechanizmów organizmu w walce z rakiem) nie chcą nawet słyszeć.
Kiedy pracowałem w szpitalu pod żadnym pozorem nie wolno nam było mówić o witaminie C podawanej dożylnie, amigdalinie, selenie, czy chociażby odstawieniu cukru oraz czerwonego mięsa. Wszystkie tego typu teorie ośmieszano jako „znachorstwo”. Każdy, kto spróbowałby się wyłamać wylatywał z pracy pod różnymi pretekstami.
Pacjent już w pierwszej chwili jest informowany, że nowotwór dokona w jego organizmie straszliwych spustoszeń. Z drugiej jednak strony bardzo oględnie mówi się o negatywnych konsekwencjach radioterapii czy chemioterapii. Powstaje ciekawe pytanie – czy lekarze faktycznie działają w ten sposób ze względu na dobro pacjenta? Znam to środowisko od środka i wierzcie mi, mam poważne wątpliwości.
W szpitalu wszyscy traktują pacjenta jako „nieuka”, którego należy uświadomić dla jego własnego dobra, aby bez wahania poddał się rozmaitym „światłym” procedurom medycznym, niejednokrotnie przecież bardzo radykalnym i inwazyjnym. Lecz jak to możliwe, że lekarze onkolodzy nie zdają sobie sprawy z destrukcyjnego wpływu ogromnego stresu na układ immunologiczny pacjenta, który przecież i tak jest już mocno osłabiony? Jako lekarz wiem, że w skrajnych przypadkach stres potrafi nawet zabić zdrowego człowieka, lub doprowadzić do poważnej choroby. A tu mamy przecież do czynienie z organizmem już toczącym walkę z chorobą.
Wydaje się, iż działają tu zupełnie inne „mechanizmy bezduszności”. Przede wszystkim chodzi o układy, jakie mamy z firmami farmaceutycznymi. Otrzymujemy w zamian za zaordynowanie konkretnych preparatów duże korzyści. Są to drogie gadżety reklamowe, luksusowe szkolenia, zagraniczne wyjazdy, wystawne kolacje itp. Może nie wiecie, że jesteśmy kilka razy w miesiącu zapraszani na kolacje przez przedstawicieli medycznych, którzy mają specjalne karty na kwotę 3 tysięcy złotych, żeby za taką kolację zapłacić. Dodatkowo tajemnicą Poliszynela jest, że przy okazji takich spotkań niejedna koperta pod stołem zmienia właściciela. A wszystko za to, żeby zapisywać konkretne leki, na jak najwięcej chorób. Wszystko jedno, czy są dobre. Nierzadko lekarz wie o lepszych lekach, ale zwyczajnie ich nie zapisuje, bo musi zbierać punkty za konkretne preparaty, żeby potem jechać na luksusowe wczasy. Tak naprawdę nie wiemy co przepisujemy! Większość moich kolegów po fachu nie czyta wyników badań nad lekami. Opierają się jedynie na informacji od koncernu farmaceutycznego, które nie zawsze musi być prawdziwa, ponieważ sponsorowanie badania mogą być prowadzone tendencyjnie. Wiele leków powoduje skutki uboczne, które lekarze ignorują, lub z którymi nawet się nie zapoznają.
Po drugie, większość lekarzy stara się w ten sposób poprowadzić leczenie, aby pacjent wrócił do nich jak największą ilość razy, najlepiej prywatnie i zostawił jak najwięcej pieniędzy. Na przykład wizyta u ginekologa w dużym mieście kosztuje od 150 do 200zł. Nagminną praktyką wśród lekarzy jest zastraszanie pacjentek i sugerowanie zmian nowotworowych. Lekarz informuje pacjentkę, że dostrzegł właśnie zmianę, na przykład guza w piersi, i należy koniecznie regularnie wykonywać biopsję podczas wizyty prywatnej. W ten sposób zapewnia sobie stałe źródło dochodu. Nie wspomina oczywiście o fakcie, że tak częste naruszanie tkanki może właśnie wywołać chorobę nowotworową. Znam osobiście przypadek, gdy lekarz utrzymywał przez rok pacjentkę w przekonaniu, że ma raka macicy. Oczywiście, żadnego raka nie było, co sprawdziłem nie tylko ja, lecz jeszcze dwóch specjalistów. Później ów lekarz tłumaczył się, że ma przestarzały sprzęt i na monitorze dostrzegał ciemną plamę. Nie przeszkodziło mu to oczywiście inkasować za każdą wizytę 150 zł + 80 zł za diagnostykę, czyli rzekome „obserwowanie zmiany”.
Można więc zadać wprost pytanie – czy celem lekarzy onkologów jest wyleczenie pacjentów, czy też robienie biznesu ich kosztem? Refundowane przez NFZ leczenie, takie jak chemioterapia jest niezwykle drogie. Mówimy tu o setkach tysięcy złotych. Są to ogromne pieniądze, które trafiają do kieszeni lekarzy oraz firm farmaceutycznych. Wydaje się więc, że naczelnym celem lekarzy onkologów jest nie ozdrowienie pacjenta, lecz wdrożenie konkretnych, przewidzianych przez szpital procedur.
Nie znaczy to oczywiście, że nie ma lekarzy bardziej „ludzkich”. Nie mają oni jednak prawa głosu. Jeśli lekarz nie zaleci pacjentowi konkretnej procedury, na przykład chemioterapii, której skuteczność jest niestety bardzo mała (około 2%, co stanowi granicę błędu w badaniu) – w najlepszym wypadku wyląduje „na dywaniku” u dyrektora szpitala. W najgorszym może pożegnać się z posadą, tak jak stało się w moim przypadku.
Zasada jest taka – możesz pracować źle, ale musisz trzymać się procedur. Czyli najlepszy lekarz to taki, który nie myśli, ale jest posłuszny. Może popełniać błędy, ponieważ w większości przypadków opinię o błędach w sztuce lekarskiej wystawiają koledzy po fachu, a ci zawsze chronią swoich. Lekarza nie rozlicza się ani z tego czy pacjent przeżył, ani z tego, w jakim jest stanie. Rozlicza się go z wykonania procedur. Jeśli pacjent umrze na następny dzień w zgodzie z procedurami – wszystko jest w porządku.
Jeśli mam być szczery, to pracując w szpitalu czułem się jak w obozie koncentracyjnym. Moim zadaniem było wykonywanie rozkazów płynących z góry i wdrażanie procedur. W praktyce oznaczało to, że nie wolno mi myśleć samodzielnie. Nie wolno mi traktować żadnego przypadku w sposób indywidualny. Mało tego, dostaliśmy zalecenie, aby „dla dobra pacjentów” większość guzów diagnozować jako… złośliwe. Wiadomo przecież nie od dzisiaj, iż zmiany nowotworowe posiadają różny stopień złośliwości, a istnieją i takie, z którymi organizm człowieka może koegzystować i to w dobrym zdrowiu. Oczywiście, każda zmiana może zmienić swój charakter, lecz przecież nie jest to powód, by każdego chorego poddawać radykalnym operacjom, chemioterapii i naświetleniom.
Tymczasem nagminnie sugerowano nam, by „dmuchać na zimne”, ponieważ „nowotwór wcześniej zdiagnozowany jest łatwiejszy do wyleczenia”. Są to pięknie brzmiące slogany, które większość osób natychmiast przekonują. Tymczasem dość szybko zorientowałem się, iż chodzi tu o ukrytą sugestię, byśmy praktycznie każdego guza diagnozowali jako nowotwór złośliwy, dla którego koniecznie należy wdrożyć procedurę operacji, naświetleń i chemioterapii. Nie znam ani jednego przypadku, aby lekarz poniósł konsekwencje za zastosowanie chemioterapii na pacjencie cierpiącym na guza niezłośliwego. Znam natomiast przypadek kolegi lekarza, który do tej pory jest ciągany po sądach za odmowę wycięcia guza, który nie był złośliwy i nie zagrażał życiu ani zdrowiu pacjentki.
Według mnie ta szokujące praktyka nie zgadza się z podstawowymi założeniami etyki lekarskiej. A jednak na oddziałach onkologicznych panuje prawdziwy terror. Lekarz nie ma prawa poszukiwać ratunku dla chorego na własną rękę. Nawet jeśli istnieją obiecujące wyniki badań terapii alternatywnych – lekarzom zamyka się usta. Ich zadaniem jest pacjenta zastraszyć, do tego stopnia, by poddał się bez wahania wszystkim procedurom, jakie zaordynuje szpital, aby można było na tym zarobić. Efekty widać na przyszpitalnym parkingu, na którym najbardziej luksusowe samochody należą do moich kolegów po fachu. Jestem gotów zaryzykować twierdzenie, że tak samo, jak istnieje mafia vatowska, tak samo w Polsce istnieje mafia onkologiczna i rząd koniecznie powinien rozpoznać ten temat.
Ja swój samochód sprzedałem, by pokryć najpilniejsze wydatki. Kiedy sprawa ucichnie, może uda mi się otworzyć prywatną praktykę. Mimo to śpię spokojniej, wiedząc, że mam czyste sumienie.
Doktor Janusz z Poznania
CO 4 „rak”zdiagnozowany w Norwegii nie był nowotworem złośliwym: https://wiadomosci.onet.pl/bledy-w-diagnostyce-raka-piersi/j1gf4
Arturze, widać, że masz sporą wiedzę w temacie. Ja mogę opierać się na doświadczeniach osób z własnego otoczenia. Zachodzi często bardzo dziwny mechanizm psychologiczny – większość ludzi woli wybrać terapie bardzo kosztowne. Zakładają oni a priori że coś, co jest w miarę tanie po prostu nie ma prawa zadziałać. Być może Steve Jobs uznał, że kretynizmem byłoby jedzenie pestek dyni, gdy tymczasem może sobie zakupić terapię za miliony dolarów. Wielu ludzi po prostu „odmawia spojrzenia w teleskop Galileusza”. Odrzucają coś z góry, uważając, że nie może być prawdziwe. Nie wiadomo jak było z tym doktorem Januszem, ale faktem jest, że wielu lekarzy faktycznie ma klapki na oczach. Możliwe jest też, że pośród tych wszystkich sód oczyszczonych, cytryn i innych pomysłów JEST jakiś trop, który warto zweryfikować. Osobiście znam przypadek wyzdrowienia osoby chorej na raka żołądka przy pomocy sody oczyszczonej i miodu. Kretyństwo? Może. Ale facet żyje już 5 lat…
1. Oczywiście, że trzeba szukać alternatywnych metod. Ale może robić to w formie randomizowanych badań najlepiej z podwójną ślepą próbą, a nie donosów „zbuntowanych” lekarzy jak powyżej. O tych rzekomym mnóstwie badań słyszałem, tak samo jak o badaniach, które je obalają.
2. Nie wiem za co doktor wyleciał, ale ja bym raczej podejrzewał brak kompetencji niż wolnomyślicielstwo. Przykładowo biopsja – w przypadku niektórych JUŻ ISTNIEJĄCYCH nowotworów może wywołać rozsiew, ale w żadnym wypadku nie spowoduje powstania choroby nowotworowej z niczego. Dlatego np. zmianę podejrzaną o bycie czerniakiem najpierw wycina się w całości, a dopiero potem. Inny przykład to immunoterapia o której rzekomo nie można mówić. Mam egzemplarz Interny będącej oficjalnym podręcznikiem na studiach medycznych. O immunoterapii jest cały rozdział. Nawiasem mówiąc kilka stron wcześniej jest o rzekomo ukrywanej toksyczności chemioterapii. Książka ogólnodostępna, można zamówić na allegro i nikt przy tym nie sprawdza, czy jesteś lekarzem czy nie.
Przypuszczam, że w książkach do onkologii będzie na ten temat jeszcze więcej, ale akurat żadnej nie mam.
3. Pomimo moich starań nie znalazłem żadnego źródła, które mówiłoby o 2% skuteczności chemioterapii. Są tylko dane dla poszczególnych nowotworów. I tak przykładowo: glejak wielopostaciowy – nikt nie ukrywa, że szanse na wyleczenie są zerowe, a za „sukces” uważa się przedłużenie życia chorego do roku od diagnozy. Inaczej w przypadku niektórych białaczek, gdzie odsetek wyleczeń przekracza 50%.
4. Rzekome wmawianie, że każdy nowotwór za chwilę uśmierci pacjenta: nowotwór podstawnokomórkowy skory – dane oficjalne (nie trudne do znalezienia) to przerzuty u jednej osoby na 1000, a główne zagrożenie jest takie, że zacznie naciekać kość. Jeszcze lepiej jest z tłuszczakami, których nawet nie kieruje się do onkologów, a wycina najczęściej kiedy pacjent uzna, że go szpecą albo ze względu na swoje umiejscowienie drażnią.
5. W kółko słyszę o farmaceutycznym spisku, który ma na celu wydoić ludzi z kasy. Pytanie czy w koncernach siedzą idioci, którzy nie wiedzą, że na opatentowaniu skutecznej terapii mogliby zarobić? Bo wbrew rozpowszechnionej opinii nawet substancję, która występuje w naturze można opatentować. Patent obowiązuje 20 lat. W tym czasie jego właściciel skutecznie wykosi konkurencję i przejmie rynek. Możesz oczywiście napisać, ze koncernom bardziej płaca się leczyć i wyleczyć. Ale to argument oparty na błędnej przesłance, że człowiek raz wyleczony nigdy więcej na nic nie zachoruje. Tymczasem prawda jest taka, że osoba wyleczona będzie żyła długo i w tym może jej się przytrafić coś typu nadciśnienie, osteoporoza etc. A w międzyczasie kilka epizodów grypy. Do kogo wtedy pójdzie i komu zapłaci? Do ludzi którzy katowali go chemią, czy do tych którzy wyleczyli go z raka?
A jeśli po chemii umrze to zarobi co najwyżej zakład pogrzebowy.
6. Prawda, że lekarze, urzędnicy itp. kurczowo trzymają się procedur. Być może wynika to z faktu, że w razie niepowodzenia prokuratora i sąd obchodzi głównie to czy zachowano procedury. Co prawda daleko nam jeszcze pod tym względem do USA, ale trzeba przyznać, że normy „społeczne” zabijają ducha medycyny.
Inna sprawa, że w każdym zawodzie trafiają się mendy, więc wśród lekarzy pewnie też.
7. W kółko Ci anonimowi bohaterowie, którym się udało. Czego się boją, że nie chcą oficjalnie przedstawić swoich wyników leczenia? Big Farmy? Z całym szacunkiem dla doktora Janusza, ale oni jak będą chcieli to i tak dojdą. W końcu ilu może być Januszy na poznańskiej onkologii. Nazwisko kolegi ciąganego po sądach też mógł podać – procesy sądowe puki co nie są tajne.
Są też natomiast „bohaterowie nieanonimowi” o których co jakiś czas się słyszy tzn. ludzie ze świecznika, którzy pomimo swojej władzy i wpływów zmarli na raka. Najbardziej znany przykład – Steve Jobs, człowiek który mógł sobie kupić większość firm farmaceutycznych razem z wszystkimi ich tajemnicami i się wyleczyć. Nie zrobił tego? Nie chciał, czy po prostu wiedział, ze to nic nie da? Albo z naszego podwórka – profesor Religa zmarły na raka płuc. Naprawdę uważacie, że był tak oddany Big Pharmie, że wolał umrzeć niż skorzystać, ze skutecznej terapii, jeśliby tylko istniała?
8. Tu jeszcze moje wtrącenie. Obiło mi się o uszy o klinice medycyny alternatywnej, która prześladowana przez koncerny musiała uciekać z USA do Meksyku. Uciekać z kraju, który zasłynął procesami o zbyt gorącą herbatę do kraju, gdzie można zginąć na ulicy, bo np. szef lokalnego gangu krzywo się na ciebie spojrzał? Gdzie tu sens, gdzie logika?
9. Odporność jak najbardziej odgrywa rolę w walce z nowotworami, ale głównie na etapie zapobiegania. Tzn. organizm eliminuje nieprawidłowe komórki, które mają potencjał stać się nowotworem. Niestety niektóre przechodzą przez ten filtr, głównie dlatego, że układ immunologiczny nawet sprawny nie potrafi odróżnić ich od normalnych komórek. Problem z nowotworami polega bowiem na tym, że to nie jest jakiś zarazek czy pasożyt. To twoje własne komórki, które realizują jedna z podstawowych funkcji życiowych komórek czyli się mnożą. Problem w tym, że na skutek rożnego rodzaju mutacji mechanizmy mające kontrolować podziały nie działają i komórki mnożą się bez końca (w praktyce do momentu aż wyczerpią zasoby organizmu). Można to porównać do programu komputerowego, który wskutek źle napisanego kodu, zapętla się na danej funkcji wykonując ją bez końca. I z tego wynika niedoskonałość chemioterapii. Bo tak jak niedziałający program komputerowy składa się z takich samych bitów jak działający tylko inaczej ułożonych, tak samo komórka nowotworowa składa się w większości z takich samych białek jak komórki zdrowe, ma taki sam metabolizm, ale w jej DNA, czyli odpowiedniku kodu wykonywalnego, jest błąd. Chemioterapeutyki nie są w stanie idealnie odróżnić zdrowych normalnych komórek od nowotworowych, więc te pierwsze niejako obrywają rykoszetem. Nawiasem mówiąc wysoka skuteczność w niektórych chłoniakach, o której wspomniałem, wynika po części z tego, że swego czasu odkryto białko – kinazę tyrozynową, która dość znacząco różniła się od swojego odpowiednika w zdrowych komórkach i postanowiono wykorzystać to jako punkt uchwytu dla nowej grupy leków – inhibitorów kinazy. I koncerny nie tylko nie próbowały tego zatrzymać, ale co bardziej logiczne, opracowały kilka zamienników i do dziś na tym zarabiają.
Miałam robioną prawie co miesiąc biopsję piersi, bo pan doktor twierdził, że tak trzeba. Do pracy przyjeżdżał mercedesem, wczasy na Wyspach Kanaryjskich kilka razy do roku. Za każdą wizytę kasował 200zł. W szpitalu pielęgniarka złapała mnie za rękę i po cichu szeptem powiedziała, żebym przestała to robić, bo częste biopsje powodują raka!!! Pan doktor nadal robi świetny biznes jest ordynatorem jednego z największych szpitali onkologicznych….
Artur, nie twierdzę, że wszystkie z podanych terapii alternatywnych działają. Ale niektóre z nich z pewnością, są na to liczne dowody i świadectwa ludzi, sam znam kilka takich przypadków. Faktycznie są to różne terapie, ale może w swoim działaniu nie tyle zakładają różny obraz nowotworów, ale zwalczają je wpływając na różne mechanizmy. W końcu guzy nowotworowe to dość skomplikowany proces, tu zaczyna się od zwykłego osłabienia odporności. Już samo wzmocnienie odporności hamuje rozwój większości nowotworów. To powinien być pierwszy krok, a nie zabicie wszelkiej odporności przy pomocy chemii. Nie twierdzę, że są cudowne terapie, które wyleczą raka w 24h, ale trzeba zacząć myśleć w inną stronę. Obecne procedury wyniszczają tylko pacjentów…facet po chemii stracił przytomność i nie odzyskał jej 3 dni… to daje jakieś pojęcie jaka to trucizna…
Ej, Wojtek a nie widzisz nic dziwnego w tym,że każda z terapii, o których piszesz zakłada całkowicie inną biologię nowotworów? Tzn. wykluczają się wzajemnie.
WSZYSCY TO WIEDZĄ, MAŁO KTO MÓWI GŁOŚNO
Nic się nie mówi o terapiach medycyny alternatywnej. Czemu lekarz nie powie o witaminie C, amigdalinie, sodzie oczyszczonej, diecie, selenie i jeszcze wielu innych środkach, które uratowały ludzi na całym świecie? Poczytajcie sobie chociażby o doktorze Coldwellu…
Niestety mam bardzo podobne doświadczenia. Lekarze, nawet jeśli trafiają się porządni ulegają presji otoczenia. Nie potrafią rozmawiać z pacjentem, nie daja mu nadziei. Smutna polska rzeczywistość!
W głowie się nie mieści