Wiele lat pracy jaką wykonuję w tym zawodzie pozwoliło poznać mi wiele nowych osób. Osób bezpośrednio i pośrednio związanych nie tylko z sądem, ale wszelkiej maści instytucjami szumnie nazywanych pomocowymi. Bo miarą społeczeństwa polskiego jest tworzenie INSTYTUCJI. Na każdy problem, nawet najmniejszy powołuje się nową instytucję. Nie inwestuje się w zakłady produkcyjne, nie obniża kosztów pracy, nie wprowadza się ułatwień dla osób prowadzących własną działalność, ale tworzy się cała masę instytucjonalnych potworków. Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że w naszym kraju z bezrobociem walczy się poprzez tworzenie urzędniczych miejsc pracy. I to jest kurewsko przykre. Ale żeby zrozumieć czemu tak jest, należy na problem spojrzeć trochę szerzej.
Kilkanaście lat temu stworzono powiaty (a raczej powrócono do starego podziału administracyjnego kraju). Takim to oto sposobem na obszarach zamieszkałych przez 50 tys. osób utworzono Powiat. Zatrudniono tam starostę, wice starostę, kierowników i pracowników różnych działów. Roczny koszt utrzymania starostwa (wynagrodzenie, media, nagrody, koszta budynku) to kilkanaście milionów złotych. Powiat składa się z kilku gmin. W każdej gminie jest burmistrz lub wójt. Koszt gminnego urzędu to kolejne kilkanaście milionów złotych rocznie (na jedna gminę). I takim oto sposobem 50 tysięcy ludzi zapierdala na pensyje starosty, wicestarosty, burmistrza, wójta i podległej mu armii urzędniczej. Znam gminę w której zamieszkuje 4 tysiące mieszkańców. Wójt ma 10 tys. złotych pensji miesięcznie a gmina składa się z 7 małych wsi. Sala Ślubów w tej gminie nie była remontowana od 30 lat. Na te kilka uroczystości rocznie się najnormalniej w świecie nie opłaca.
Ale nie na marnotrawieniu kasy przez urzędników chcę poświęcić ten artykuł, ale ilości instytucji pomocowych, które się namnożyły jak grzyby po wielkim deszczu i w związku z potrzebą utrzymywania ogromnej rzeszy pracowników, nie mają pieniędzy praktycznie na nic. Tak więc każda gmina ma swój Ośrodek Pomocy Społecznej – z kierownikiem i w przypadku małych gmin z dwoma czy trzema pracownikami socjalnymi. Do tego jest asystent rodziny i kilka pań ze świadczeń rodzinnych, funduszu alimentacyjnego, księgowości i wielu innych pomniejszych rzeczy. Ale skoro gmina ma, powiat nie może być gorszy i w związku z tym powołał Powiatowe Centra Pomocy Rodzinie, które zajmują się rodzinami zastępczymi, osobami niepełnosprawnymi i cholera wie czym tam jeszcze. Województwa oczywiście muszą dotrzymac kroku strukturom gminnym i powiatowym powołując swoje Wojewódzkie Ośrodki Polityki Społecznej, słynące z zatrudniania setek ludzi, których praca jest niezbędna dla dobra tego wspaniałego kraju. Okazuje się jednak że taka rzesza pracowników zajmujących się rodzinami jest za mała. Wymiar sprawiedliwości chce mieć swoich ludzi w terenie to wymyślił kuratelę rodzinną, gdzie kuratorzy powielają zadania pracowników socjalnych z wyjątkiem przyznawania środków finansowych. I dochodzi do kuriozalnej sytuacji jaka mi się niedawno przytrafiła, ze w jednym domu spotyka się pracownik z gminy, pracownik z powiatu i ja – kurator sądu, by sprawdzać czy rodzice dobrze sprawują opiekę nad dzieckiem. Wszyscy służbowo, za państwowe pieniądze sporządzą praktycznie tak samo brzmiącą notatkę (albo ustalą że jeden napisze a reszta zrobi kopie). Po cholerę powielać te same czynności przez różne instytucje? Tego nikt nie wie.
Inna rzecz to kompetencja pracowników. Oj, tutaj mogę elaboraty napisać o debilizmie niektórych ludzi, dla których szczytem marzeń jest zostać pracownikiem socjalnym w małej gminie z pensją 1400 złotych netto. I nagle ktoś taki ma wpływ na to, ile zasiłku przyznać rodzinie. No i wtedy on jest pan i władca. Przecież ja jestem kimś ważnym – myśli sobie i zaczyna traktować ludzi z góry. I w tym momencie dochodzimy do sedna sprawy, a mianowicie „przemocy instytucjonalnej”, która jest coraz bardziej widoczna w naszym społeczeństwie.
Przemoc instytucjonalna to nie przemoc fizyczna. To nie obelgi wobec klientów danej instytucji, to przemoc wyrachowana, bazująca na ludzkiej nieświadomości i strachowi przed urzędniczą machiną. Przemoc instytucjonalna bierze się z obawy „prostych” ludzi, że ten za biurkiem może wszystko, nawet zniszczyć Ci życie, a przynajmniej te życie uprzykrzyć. Przemoc instytucjonalna bierze się także z tego, że urzędnik swoje miałkie i pełne niepowodzeń życie także osobiste, swoje frustracje, przelewa na swoich podopiecznych, których zaczyna traktować z pogardą. Przemoc instytucjonalna to także nie udzielanie informacji ludziom że mogą się odwołać od niekorzystnych dla nich decyzji, bo przecież jeden czy drugi patol nie będzie skarżył się na urzędnika państwowego.
Pamiętam takie zdarzenie, że w jednym z Ośrodków Pomocy Społecznej zebrało się szanowne grono „urzędniczych pomocowców” w liczbie około 6 i ja. Na to zebranie wezwano kobietę i jej konkubenta, który znany był z tego że za kołnierz nie wylewał. Przyszli obydwoje, siedli na wyznaczonym miejscu, a przewodnicząca szanownego grona nawiązała taki to dialog bezpośrednio po szybkim przedstawieniu się:
– Pan pije, prawda?
– Czasami.
– Mamy „Niebieska Kartę” że w domu była awantura i krzyczał Pan na konkubinę w obecności dzieci.
– Tak było, przyznaję. Policja przyjechała i założyła tą kartę.
– Pan wie że my Panu możemy dzieci zabrać?
– Jak to zabrać.. – tym razem konkubina wyszeptała i zaczęła płakać. Facet zacisnął pięści i myślałem że tej przewodniczącej przypierdoli. Na dodatek jeszcze ta głupia baba wskazała na mnie mówiąc że jestem z sądu i sąd im dzieci może umieścić w domu dziecka. I w tym momencie zostałem wrogiem Przewodniczącej, ponieważ zaoponowałem i stwierdziłem że jestem tu w interesie pomocy rodzinie a nie jeszcze bardziej dobijaniem tych ludzi poprzez straszenie zabraniem dzieci.
Inna historia to pijana matka sprawująca opiekę nad małym dzieckiem. Nad alkoholiczką nie ma co się rozwodzić, ale miała męża (a zarazem ojca dziecka) który pracował legalnie i nie miał tak negatywnej opinii jak żona. Sąsiedzi zawiadomili że mamusia na placu zabaw dziwnie się zachowuje, wezwano patrol Policji, w międzyczasie napatoczył się pracownik socjalny. Szybka decyzja i dziecko hyc, do bidula wiozą. Co z tego że kilometr dalej mieścił się zakład produkcyjny gdzie trzeźwy ojciec był na zmianie. I pracownik socjalny wiedział gdzie on pracuje, i Policja. Ale lepiej było zawieźć do domu dziecka dzieciaka, niż podjechać pod zakład i powiedzieć facetowi żeby się zwolnił pilnie z pracy bo dzieckiem musi się zająć. Maluszek w bidulu spędził tydzień, płacząc po nocach, bo dopiero po takim czasie dało się to wszystko odkręcić.
Takich zdarzeń można przywołać dziesiątki. Im większa liczba urzędników, tym gorsza ich jakość. Liczba prywatnych szkół gdzie studiuje się dla papierka za kasę jest bardzo duża, a absolwenci tych „uczelni” dzięki znajomościom zasilają szeregi urzędników, odpowiedzialnych za ludzkie losy.
Im więcej będzie się tworzyć instytucji, tym więcej będzie w nich patologii. Tym więcej będzie w nich sfrustrowanych urzędników, którzy za marne pensje mają pomagać innym. Tylko tej zależności, nikt niestety nie bierze pod uwagę.
Chyba nie wierzysz w moc państwa instytucjonalnego. W demokracji muszą być instytucje, jeśli ich zabraknie pojawi się chaos i brak odpowiedzialności. Takie są fakty.