Uroczystość miała odbyć się o 10 rano w naszym kościele. Byliśmy zgromadzeni wokół białej trumienki, w której leżała nasza córeczka, na którą tak długo czekaliśmy. Nie modliłem się. Udawałem, że Boga nie ma. Byłem na niego wściekły za to jak zabawił się naszym kosztem. Najpierw kazał nam tak długo czekać na dziecko, a gdy już nam je dał, to zagrał nam na nosie. Nienawidziłem go za to. Mogłem spokojnie uznać, że Boga nie ma, skoro pozwala na takie rzeczy.
Z kościoła przejechaliśmy na cmentarz. Bez słowa podszedłem do auta, w którym położona była trumienka z Łucją. Zaraz za mną szedł mój ojciec. We dwóch chwyciliśmy trumienkę i szliśmy za księdzem. Zaczęła padać mżawka. Nad cmentarz naszła duża, ciemna chmura, która wywołała poryw wiatru. Kilka osób z marszu nawet krzyknęło, zaczęli rozkładać w pośpiechu parasole. Szliśmy z ojcem przed siebie, niosąc na ramionach białą trumienkę, która miała być najgorszym snem, który nigdy się nie spełni.
Nie pamiętam dalszej ceremonii. Patrzyłem w wykopany dół. Patrzyłem jak malutka trumienka znika w wykopanym dole. Odruchowo rzuciłem garstkę piachu. Ktoś mi wcisnął w dłoń białą różę. Wrzuciłem ją za trumienką. Poczułem ścisk w gardle, z trudem przełknąłem ślinę i nie dałem się ponieść rozżaleniu. Skoro nie ma Boga, nie ma Nieba. Skoro nie ma Nieba, mojej córki już nie ma. Skoro jej nie ma, to już nic nie miało sensu. Życie nie ma sensu.
Dodaj komentarz