5. Krucjata

W Nadleśnictwie Żednia od dwóch tygodni  funkcjonował sztab kryzysowy. Zjechali się przedstawiciele wszystkich służb od policji, przez straż pożarną, ABW, pogranicznicy a także konsultanci z  Uniwersytetu w Białymstoku oraz Majsterstwa Rolnictwa. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Wiedziano to od pierwszego dnia, ale nie wierzono że sytuacja z każdym dniem zacznie aż tak nabierać na sile.

W promieniu 100 kilometrów psy, duże i małe, wszelkiej rasy i maści,  uciekały swym właścicielom i zmierzały w kierunku ruin kościoła w Jałówce. Pomimo obecności ekspertów nikt nie potrafił wyjaśnić tego fenomenu. Gdy wieści zaczynały się roznosić po Podlasiu o kierunku psiej pielgrzymki w ślad za pociechami ciągnęli tu ich właściciele. Policja na wyjeździe z Michałowa ustawiła blokady i przepuszczała tylko samochody ciężarowe, zaopatrzenie, mieszkańców okolicznych miejscowości oraz pracowników Domu Pomocy Społecznej w Jałowce. Na trasie do Jałówki ustawiono jeszcze kilka blokad, które miały ograniczyć niekontrolowany przejazd osób postronnych.

Psy na szlakach łączyły się w stada i wiedzione instynktem podążały do miejsca, które stało się największą zagadką dla najwybitniejszych fachowców z dziedziny zachowań zwierząt. Psy nie atakowały, biegły. Pomimo upału nie zatrzymywały się. Nie piły wody ani nie jadły. Migracje odnotowano także po stronie Białorusi. W ciągu kilku najbliższych dni miały dotrzeć do Jałówki psy spod Mińska. Zaczęto wszczepiać zwierzętom nadajniki GPS. Dzięki temu posiadano pełny obraz psiej wędrówki.

Wysłannik Ministerstwa Środowiska optował za odstrzałem psów. Redukcja stada dawała szanse na opanowanie sytuacji. Nie było to takie łatwe. Zwierząt było kilkaset sztuk, z każdym dniem przybywały kolejne. Poznawszy powód tej migracji można oszacować skutki, ale zjawisko które miało tu  miejsce było jedyne w swoim rodzaju. Literatura nie opisywała histerycznej, powszechnej, nawet masowej, absolutnej i zorganizowanej psiej krucjaty.

Teolodzy doszukiwali się mistycyzmu związanego z ruinami kościoła pod wezwaniem Św. Antoniego. Historia kościoła sięga czasów rozbiorowych. Miejscową ludność rusyfikowano, nawracano na prawosławie, a nawet przekształcono istniejący kościół na cerkiew. Nowa świątynia została wzniesiona w stylu neogotyckim. Mówiono, że w pogodny dzień widziano z dzwonnicy wierze katedry w Białymstoku. W roku 1944 Niemcy wycofując się wysadzili w powietrze kościół. Pozostały jedynie ściany bez sklepienia. I tak jest do dziś. Zabrany kościół prawosławni po wojnie oddali katolikom, a na odbudowę zburzonej świątyni Kuria nie wydała zgody.

Jaki mógłby to być znak? Gdyby to ludzie pielgrzymowali do ruin… ale psy? Pojawiły się wiec naciągane interpretacje, że „bracia mniejsi” za głosem świętego Franciszka pielgrzymują by pokłonić się Bogu.  Wysłano pismo do papieża, prosząc o możliwości interpretacji teologicznej zjawiska. Niewątpliwie migracja  związana jest z miejscem kultu. Kościół czy też jego ruiny, dla osoby wierzącej stanowią element wiary. Psy ciągną do miejsca gdzie niegdyś stało tabernakulum, gdzie mieszkał Pan Jezus pod postacią chleba i wina. Gdzie odprawiane były msze święte. Gdzie się modlono.

Czy wiec można strzelać dla świętych pątników? – jak ich zaczęły określać media. Nawet jeśli mają cztery łapy i ogon? Doktorzy prawa kanonicznego stali na stanowisku, by nie uśmiercać zwierząt. Skoro nikomu nie wyrządzają szkody ani krzywdy, dajmy im szansę wypowiedzi. Liczono, że w końcu pojawi się jakiś znak, ukaże się jakiś święty, lub nawet sam Pan Jezus. Psów przybywało, a znaków nie było.

Zaobserwowano, że największe psy oraz wilki polują w lasach i przynoszą w ruiny dla psiej społeczności króliki, sarny, kaczki i drobne zwierzątka. Te natychmiast są rozrywane i zjadane przez pozostałych. Któregoś dnia w ruinach znalazł się zabity jeleń. Wokół resztek krążyły stada much. Smród był okropny. Wszystko potęgowało się wykładniczo: więcej psów to więcej zabitych zwierząt, a to więcej resztek i much, także psich odchodów, które pomimo iż starano się robić za murami, to w takich ilościach musiało grozić epidemią.

Do sprawy włączył się rząd. Pojawiła się decyzja szybkiego rozwiązania psiego problemu, bez względu na metody. Media zdominowane są informacjami z rubieży. Brak konkretów, same przypuszczenia. Cała Polska zaczęła żyć malutką miejscowością o której nikt nigdy nie słyszał. Teraz wszystko zaczęło się kręcić wokół niej. Temat podchwycili zagraniczni korespondenci. Jeszcze kilka tygodni, a o Jałowce będą mówić od Canberry przez Johannesburg po Londyn i Nowy Jork.  

Do Żedni zjeżdżały się kolejne wojskowe samochody. W ciągu 2 dni mieli dołączyć Amerykanie stacjonujący pod Suwałkami. Opracowywano strategię. Najłatwiejszą z metod zażegnania kryzysu było rozpylenie gazów bojowych.  Na drodze stanął pobliski Dom Pomocy Społecznej. O ewakuacji dwustu mieszkańców na tym etapie już nie było mowy. Gaz przy niesprzyjającym wietrze może wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Wkroczenie oddziału  z bronią palną mogło skończyć się tragicznie- psów było już tysiące, a nadbiegały kolejne i nie było końca. Niektóre ciągnęły za sobą łańcuchy czy sznury z których się urwały.

Rosja widząc kumulację polskich wojsk na granicy z Białorusią wysłała pociąg do Mińska zawierający ciężki sprzęt i wojsko.  Sytuacja wymykała się spod kontroli. Tu już nie chodziło o psy, ale zbrojną prowokację. Obserwatorzy po obu stronach granicy nie mogli uwierzyć w bajki o psach, które z bliżej nieokreślonych powodów zbiegają się dokładnie w tym miejscu. W całym tym zamieszaniu każdemu kto próbował zabrać głos w sprawie, brakowało racjonalnego wytłumaczenia.

Pojawiła się Greenpeace i szereg pomniejszych organizacji działających na rzecz ochrony przyrody i zwierząt. Rozpoczęły się protesty i manifestacje. Greenpeace rozwiesiło w konarach drzew hasła w obronie psów. Po niebie latały śmigłowce i drony. W ruinach kościoła nic się nie działo. Psy spokojnie leżały, przechadzały się, gdy inne przyniosły lub przyciągnęły jedzenie błyskawicznie były konsumowane by dalej … czekać. Psy czekały. To dało się zauważyć od samego początku. Żaden z nich nie wykazywał agresji. Między sobą nie rywalizowały o pokarm ani o miejsce. Okoliczne lasy momentalnie zostały wytrzebione z drobnej zwierzyny. Wśród stada panowała hierarchia. Gdy jedne polowały inne chroniły mniejszych. Zaczynało brakować miejsca, jeszcze kilka dni … i bańka miała pęknąć. Co się wówczas stanie? To pytanie coraz częściej zadawali nie tylko eksperci, wojskowi ale i dziennikarze.

Nadleśniczy Nadleśnictwa Żednia otrzymał informację z Mińska na Białorusi, że do polskiej granicy nadciąga od trzech do pięciu stad psów liczących nawet do 7 tysięcy sztuk. W nadleśnictwie zapanowała panika. Ze strony białoruskiej niewiele informacji docierało. To co teraz usłyszeli, zmroziło krew w żyłach. Nie mieli czasu. Do Jałówki skierowano wozy wojskowe. Zarządzono mobilizację. Wojsko miało strzelać do wszystkich psów które odeszły od stada.

Prawa autorskie

Wszelkie materiały (w szczególności: artykuły, opowiadania, eseje, wywiady, zdjęcia) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.