Wycieczka do Lwowa na Ukrainie

Wakacje tego roku miały być bardzo skromne. Wydatki związane z zakupem i urządzeniem mieszkania sprawiły, że porzuciliśmy plany wyjazdu na dłuższy wypoczynek. Jednak, aby nie dać się zwariować nadmiernym oszczędnościom, planowaliśmy krótki, dwu lub trzy dniowy wyjazd końcem września. Wśród możliwych propozycji były Słowackie Tatry, Sudety lub Bieszczady.

Podczas wieczornych dyskusji przy herbacie, ni stąd, ni zowąd narodził się pomysł, aby zamienić naszego faworyta – Bieszczady, na coś równie ciekawego i położonego w tym samym kierunku – Lwów na Ukrainie.

Pomysł bardzo przypadł nam do gustu. Minusem tego wyjazdu były doniesienia medialne o groźnej sytuacji na Ukrainie. Ostrożnie podchodziliśmy do tych wiadomości, pamiętając że Lwów od miejsca działań wojennych dzieli odległość 1300 kilometrów. Aby nabrać jeszcze lepszego rozeznania o sytuacji na wschodzie Ukrainy, zaczęliśmy dokładnie studiować strony internetowe niemieckiego MSZ. Na takich stronach publikowane są ostrzeżenia dla turystów, w jakie miejsca nie należy się wybierać. Zaufaliśmy niemieckiej solidności i dokładności – poza standardowymi zaleceniami zachowania ostrożności we Lwowie, niemiecki MSZ nie informował o żadnych innych przeciwwskazaniach.

Z pomocą strony www.booking.com zarezerwowaliśmy 2 noclegi w hotelu Tsisar (http://www.booking.com/hotel/ua/cisar.pl.html). Tu po raz pierwszy spotkało nas bardzo miłe zaskoczenie w postaci niskich cen. Doba hotelowa dla jednej osoby wynosiła w przeliczeniu na złotówki tylko 35 złotych. Atutem hotelu miało się okazać bardzo dobre położenie, w bezpośrednim sąsiedztwie centrum Lwowa.

Wyposażenie w mapę, nawigację GPS i pełen zbiornik paliwa wyruszyliśmy wczesnym rankiem w stronę przejścia granicznego Korczowa-Krakowiec. Warto wspomnieć, że przez długi czas mieliśmy bardzo poważne wątpliwości, na jaki środek transportu się zdecydować. Obawy dotyczyły głównie stanu ukraińskich dróg. Ostatecznie, po obejrzeniu dziesiątek filmów na YouTube i przeanalizowaniu mnóstwa for internetowych, zdecydowaliśmy o pokonaniu całej drogi własnym samochodem. Zaletą tego rozwiązania była pełna niezależność i możliwość najlepszego zorganizowania czasu. Początkowo, alternatywą miał być dojazd samochodem do przejścia granicznego w Medyce (to przejście obsługuje ruch pieszych), pokonanie przejścia na piechotę i wyruszenie do Lwowa ukraińską marszrutką (tamtejsze busy pasażerskie). To co nas skutecznie do tego pomysłu zniechęciło, to długie kolejki „mrówek” czekających do odprawy.

Do pokonania mieliśmy dystans około 400 kilometrów. Droga do granicy w Korczowej przebiegała sprawnie i przyjemnie, między innymi dzięki autostradzie A4. Pierwsze niewielkie problemy pojawiły się po przyjeździe na przejście graniczne. Który pas zająć? Dla kogoś, kto pierwszy raz wybiera się za wschodnią granicę, okazało się to nie lada trudnością. Ostatecznie dobrze trafiliśmy, wybierając pas zielony, przeznaczony dla ruchu turystycznego. W tym miejscu warto nadmienić, że wjeżdżając na teren Ukrainy należy posiadać ze sobą Zieloną Kartę, czyli ubezpieczenie samochodu. Niektórzy ubezpieczyciele wydają ją bezpłatnie. Ja posiadając ubezpieczenie auta w mBanku nie miałem tego szczęścia. Zieloną kartę można wykupić na przejściu granicznym, w jednej z tamtejszych agencji celnych. Jej koszt to około 80 złotych i jest ważna przez 30 dni.

Odprawa paszportowa po polskiej stronie trwała bardzo krótko i sprawnie. Przejeżdżając przez pas ziemi niczyjej i dojeżdżając do terminalu po stronie ukraińskiej, wszystko uległo zmianie. U naszych wschodnich sąsiadów odprawa paszportowa wygląda nieco inaczej niż w Polsce. To kierowca i pasażerowie muszą pofatygować się do budki celnika z paszportami i dokumentami od samochodu. Dodając do tego nieznajomość języka, łatwo sobie wyobrazić zamieszanie, które powstało z powodu naszej niewiedzy.

Uczciwie musimy jednak przyznać, że ukraińscy pogranicznicy to bardzo sympatyczni, wyrozumiali i przyjaźnie nastawienie ludzie. W żadnym momencie nie poczuliśmy z ich strony niechęci, agresji lub zniecierpliwienia. Podsumowując, na granicy spędziliśmy około 1 godziny. Pomimo początkowych trudności, szczęśliwie opuściliśmy teren ukraińskiego przejścia granicznego Krakowiec, przejeżdżając przez metalową bramę, otwieraną przez jednego z pograniczników.

W tym momencie rozpoczęła się nasza drogowa przygoda. Od przejścia granicznego, aż do samego Lwowa prowadzi droga M10. Droga składa się z dwóch pasów, po jednym w każdym kierunku. Trasa ta została gruntownie wyremontowana przed mistrzostwami euro 2012. Dziur na niej nie doświadczyliśmy, ale były niestety odcinki, na których należało zwolnić do 30 km na godzinę, z powodu poprzecznych nierówności. Ukraińscy kierowcy nie cackali się jednak tak jak my. Przejeżdżali przez pseudo progi zwalniające na pełnej szybkości, podskakując ze swoimi samochodami po kilkanaście centymetrów do góry. Pokonując około 50 kilometrowy odcinek drogi od przejścia do Lwowa, na poboczu natknęliśmy się na około 3 uszkodzone samochody, w których kierowcy zmieniali koła. Droga przez całą swoją długość była dobrze oznakowana, drogowskazy bezbłędnie prowadziły nas do celu podróży – Lwowa. Nie doświadczyliśmy również łapanek ukraińskiej milicji, o czym także można przeczytać na wielu forach.

Sam wjazd do Lwowa to również dość dobre asfaltowe drogi. Wszytko jednak zmienia się im jesteśmy bliżej ścisłego centrum. W miarę proste i równe drogi z asfaltu ustępują miejsca brukowanej nawierzchni. Nierówności, zapadliska, a do tego tory tramwajowe biegnące przez środek. Jazda samochodem przez centrum Lwowa okazała się być najbardziej stresująca częścią wyprawy. Bardzo duży ruch samochodów, kierowcy nie przestrzegający zasad, brak wyznaczonych liniami pasów ruchu, a także wszechobecne dźwięki klaksonów. Ukraińscy kierowcy mają zupełnie inny styl jazdy niż ten, do którego przywykliśmy w Polsce. Szybka jazda po dziurach, koleinach i zapadliskach jest tam rzeczą normalną. Kierowcy jadący powoli, czyli będący w mniejszości, wywołują zdenerwowanie u pozostałych, co daje się poznać po nieustannych dźwiękach klaksonów.

Nieoceniona podczas jazdy po Lwowie okazała się nawigacja GPS. I to nie jakaś super ekstra wypasiona za kilkaset złotych, ale darmowa nawigacja Map Factor Navigator, instalowana na telefonie komórkowym. Gdyby nie ona, z pewnością nie dojechalibyśmy tak szybko do celu, czyli naszego hotelu. Samochód pozostawiliśmy na pobliskim strzeżonym parkingu, płacąc z góry za 3 doby. W przeliczeniu na złotówki, kosztowało nas to tylko 17 złotych.

Hotel okazał się skromny, ale czysty i ładnie urządzony w nowe sprzęty. Przyjazna obsługa mówiła po angielsku, oraz umiała również co nieco powiedzieć po polsku. W hotelu działało bezpłatne wi-fi, co również okazało się bardzo pomocne.

Pierwszy dzień, aa właściwie jego połowę, poświęciliśmy na wieczorny spacer po Lwowie. Miasto okazało się naprawdę ciekawe i inne. Lwów z pewnością ma swój klimat i urok, ale jest to również miasto bardzo zaniedbane, domagające się gruntownych remontów, napraw i modernizacji. Sypiące się kamienice, krzywe chodniki i drogi – tak mniej więcej prezentuje się obraz poza centrum Lwowa. Z kolei ścisłe centrum prezentuje się o wiele ładniej, ale również daleko mu do tego, co prezentuje Kraków czy Gdańsk.

Bezpieczeństwo

Na pewno ten temat Was interesuje. Lwów okazał się bardzo bezpiecznym miastem. W żaden sposób nie można tu było poczuć działań militarnych, prowadzonych na drugim końcu kraju. Nie oznacza to jednak, że nie odcisnęły one swojego piętna na Lwowie i jego mieszkańcach. Pierwszą i zarazem najbardziej widoczną oznaką jest dużo mniejsza liczba turystów. Poznaliśmy we Lwowie pewnego młodego przewodnika, który bardzo dobrze mówił po polsku. Żalił się, że od kiedy w toczą się regularne bitwy, coraz mniej turystów przyjeżdża do Lwowa. Powodem oczywiście jest troska o bezpieczeństwo. Mniej turystów to mniej pracy i mniej pieniędzy. Problem ten dotyka niemal każdej branży – przewodników, restauratorów czy sprzedawców pamiątek. W dłuższej perspektywie czasu, będzie to prowadziło do dalszego zubożania i tak już biednego ukraińskiego narodu.

Podsumowanie

Wyjazd do Lwowa okazał się bardzo udany i bardzo refleksyjny.

To co nas ucieszyło, to poziom bezpieczeństwa – przynajmniej w tym mieście. Ciekawym doświadczeniem okazała się jazda po lwowskich drogach. Jednak, gdybym kiedykolwiek w przyszłości miał ten wyjazd powtórzyć, nie zdecydowałbym się kolejny raz jechać samochodem – kosztuje to zbyt wiele nerwów. Jeżeli chodzi o ceny, to nie należy się spodziewać bardzo dużych różnic. To oczywiście zależy jeszcze od tego, do jakiego standardu się przywykło. Jedzenie w Lwowskich restauracjach jest bardzo smaczne i również przystępne cenowo. Szczególnie polecamy spróbowanie tradycyjnego barszczu ze śmietaną, oraz pierogów podawanych ze skwarkami i cebulą. Lokal, w którym się stołowaliśmy znajduje się przy Prospekcie Swobody, a jego zdjęcie poniżej.

Z pewnością warto przełamać swoje obawy i wybrać się przynajmniej raz w życiu do Lwowa, który wszak był miastem polskim. Warto pamiętać o tym, że wcale nie trzeba jechać do Lwowa na własną rękę. Wiele biur podróży organizuje jedno, dwu lub trzydniowe wycieczki do Lwowa, połączone ze zwiedzaniem największych zabytków. Dla wielu będzie to propozycja wygodniejsza i dająca większe poczucie bezpieczeństwa.

Prawa autorskie

Wszelkie materiały (w szczególności: artykuły, opowiadania, eseje, wywiady, zdjęcia) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.