Efekt Deja Vu

Usłyszałam nieznośny dźwięk przypominający coś do starego budzika, który usilnie wchodził w moją głowę chcąc wyrwać mnie z błogiego snu. Odruchowo przykryłam głowę kołdrą, kładąc szczególny nacisk na moje biedne uszy. Kichnęłam.

– Co to!

Otworzyłam szeroko oczy, ale szybko zrobiłam zeza.

Widziałam na swoim nosie białą, rozmazaną plamę. Pomrugałam chwilę powiekami. Kichnęłam powtórnie. Biała plama odfrunęła lekko do góry, po czym znowu osiadła na moich nozdrzach, delikatnie mnie łaskocząc.

– Pióro? Skąd w mojej pierzynie pióro. Co oni mi za kołdrę wcisnęli – czułam, że z moją alergią na pierze, mam dosłownie przekichany poranek.

W tym samym czasie przypomniało mi się o denerwującym dzwonku. Chwyciłam przedmiot, z którego wydobywał się ten straszny dźwięk. Oniemiałam. Właśnie trzymałam w ręku żółtą „kurkę”. Mój budzik z dzieciństwa. No dobra, okresu dojrzewania.

Ale co robi tutaj ten budzik? Zaczynałam siebie podejrzewać o to, że wczoraj był naprawdę ciężki dzień. Ciężki i z wysokimi procentami. Usiadłam na brzegu łóżka. Kolejne zaskoczenie. Mam swoje ulubione kapcie w kształcie miśków. Czy tego nie jest za wiele jak na jeden poranek? Zaraz, gdzie jest kalendarz! Czyżby to były jakieś głupie żarty moich rodziców lub rodzeństwa? Wydawało mi się, że dawno jest po Prima Aprilis.

Jest. Kurcze, wcale nie był 1 kwietnia. Był 10 września. 10 września 1995 rok!

– Aniu!!! – usłyszałam głos mamy – Wstawaj Kochanie, bo spóźnisz się do szkoły!

Nie wierzę! Co jest grane. Przegramoliłam się przez stos porozrzucanych różowych ciuchów. Zbladłam. W odbiciu widziałam siebie sprzed dwudziestu lat.

– Aniu proszę, pospiesz się. Co Ty wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła? Pewnie już masz pierwszą klasówkę z matematyki i coś kombinujesz? – Mama jak zwykle mówiła do mnie i jednocześnie krzątała się zbierając moje ciuchy do prania.

– Mamo zostaw, przecież ja sobie wypiorę – powiedziałam odruchowo.

– O widzę, że całkowita zmiana taktyki. Chcesz udawać dorosłą, by nie iść dzisiaj do szkoły? – Mama bawiła się w najlepsze.

– Mamo, ale właśnie, że jestem dorosła! Mam prawie 30 lat. A jest dziś 10 września 2015 roku! – wierzyłam, że Mama mi uwierzy.

– Aniu, Aniu. Proszę Cię, nie czas na takie wygłupy. Chyba najwyższa pora na to, byś poszła do łazienki, umyła się. Śniadanie czeka na dole. Herbata stygnie. Ale masz rację, za dwadzieścia lat, będziesz miała prawie trzydzieści. Więc jeśli masz tą kartkówkę z matematyki, to na pewno pójdzie Ci dobrze. A teraz marsz do łazienki. – Mama nie pozwalając na dalsze tłumaczenia, wcisnęła mi różową sukienkę, jasne rajstopy i błękitny sweterek.

Jedząc śniadanie rozglądałam się po mieszkaniu rodziców. Nie mieszkałam w nim od czasów studiów. Tata popijał fusiastą kawę i co jakiś czas wyglądał zza szarej, rozłożonej gazety. Poczułam pociągnięcie za włosy. Jęknęłam.

– Oj nie wierć się. – Mama zaczesywała mi grzywkę, żeby podpiąć ją pod dwa kucyki.

– Mamo, czy tu zdarzył się jakiś wypadek? Spadłam ze schodów, potrącił mnie samochód? – szukałam racjonalnego wytłumaczenia na mój dziwny stan.

– Aniu co Ty opowiadasz? Od rana jesteś jakaś nieswoja – tym razem Mama wyglądała na zmartwioną.

– Mamo, bo ja przecież jestem dorosła! Skończyłam studia, mieszkam sama, właściwie z narzeczonym. W przyszłym roku zamierzamy się pobrać. Dlaczego ja się tutaj w ogóle znalazłam? Dlaczego mam znowu 10 lat, a nie prawie 30? – chciało mi się płakać.

– Sama nie wiem…

– No widzisz, zauważyłaś, że przecież jeszcze wczoraj byłam dorosłą kobietą. Co to za żarty – spytałam rozpaczliwie.

– Sama nie wiem… – moja rodzicielka powtórzyła to samo zdanie, kręcąc głową na boki.

– Staszek, jak myślisz. Może zamiast do szkoły, trzeba wybrać się do jakiegoś specjalisty?

– Daj spokój Jadziu – w końcu odezwał się mój ojciec – W jej wieku też miałem taką bujną wyobraźnię.

– Skoro tak, to marsz do szkoły. Zobaczymy jak będzie po południu Kochaniutka.

Ledwo się obejrzałam, a miałam na sobie wielki i ciężki tornister. Oczywiście w kolorze różowym. W ręku trzymałam foliową torebkę z drugim śniadaniem. I zostałam wręcz wystawiona za drzwi.

Rany boskie, jak to możliwe. W dzisiejszych czasach rodzice prawie do końca podstawówki podwożą swoje dzieci pod same drzwi szkoły. A ja?

Nie wiedziałam co robić. Byłam już od dawna dorosła. Ale z drugiej strony czułam się tak zaplątana w całą tą dziwną sytuację i byłam całkowicie posłuszna swoim rodzicom.

Szłam noga za nogą. Ile to już lat minęło? Kalkulacja była prosta. Byłam znowu dziesięciolatką. Z jednej strony mnie to przerażało. A z drugiej, byłam ciekawa jak ja teraz wszystko będę odbierać, po dorosłemu.

Nie wiem jak to się stało, ale niemalże po omacku dotarłam do swojej starej klasy. Stanęłam w jej progu i rozejrzałam się po środku. Totalna abstrakcja. Czułam się jak odrzutek, ale nikt nie zwracał na mnie specjalnie uwagi.

– O Anka! Masz odrobione zadanie z matematyki? – pierwszą osobą, która mnie zagadnęła była Jola.

– Nie wiesz, wczoraj miałam dużo pracy i musiałam przygotować obiad dla gości… – po minie koleżanki zauważyłam, że kompletnie mnie nie rozumie.

Nagle kątem oka dostrzegłam Szymona. To był najlepszy kolega z klasy. Właściwie w żadnej szkole nie miałam już takiego przyjaciela jak on. Ani w liceum, ani na studiach.

– I co wymieniamy się? – Szymon usiadł obok mnie w ławce.

Byliśmy jedną mieszaną parą, która nie mówiła na siebie – „O feee”. Żadna dziewczyna w klasie nie chciała siedzieć z chłopakiem. I na odwrót. A my jakoś nie przesiąkliśmy znanym w tamtych czasach obrzydzeniem do płci przeciwnej. Wręcz przeciwnie, często rozumieliśmy się prawie bez słów.

Spojrzałam na jego urocze blond loczki.

– Nic się nie zmieniłeś – uśmiechnęłam się do niego z ogromną sympatią.

– Anka co Ty gadasz. No masz te kanapki z szynką czy nie? Bo mi moja mama jak zwykle dała ten śmierdzący ser.

Zapomniałam! Przecież to był nasz stały rytuał. Wymiana kanapek. Jakżeby inaczej.

– Proszę – dałam mu zawiniątko. Wzięłam jego niebieskie pudełko z kanapkami. Nie pamiętałam już, kiedy ostatni raz jadłam tak dobry ser.

W klasie pojawiła się nasza wychowawczyni. Zaczęła sprawdzać listę obecności, a potem jak zwykle odwróciła się plecami do wszystkich, by pisać na tablicy różne zadania matematyczne. Rozejrzałam się dookoła. Każdy zajmował się wszystkim, tylko nie nauką. Chłopacy rzucali się papierowymi kulkami, a dziewczyny wymieniały się pamiętnikami, gazetami z plakatami i innymi zdobyczami.

Cofnęłam się pamięcią do ostatnich klas podstawówki. Czułam się wtedy jak młoda kobieta. Zdawałam swoje pierwsze poważne egzaminy do liceum. Po nich z Szymonem wybraliśmy się na pyszne lody z maszyny.

Jak zwykle jego twarz otoczona była złotymi loczkami. Był dla mnie wtedy najważniejszą osobą. Mieliśmy chyba po 15 lat.

Szymon na spacerze złapał mnie za rękę i pocałował w usta. Wystraszyłam się. Wyrwałam mu się z objęć i uciekłam do domu. Miałam prawdziwy mętlik w głowie. Traktowałam go jak brata, którego nigdy nie miałam. Co on sobie wyobrażał. Obraziłam się na niego. I to był błąd. Gdy mi przeszło i chciałam się zebrać na odwagę, by z nim porozmawiać, a właściwie udawać, że nic się nie stało, dowiedziałam się o jego przeprowadzce. Jego Tata musiał zmienić pracę i wyjechali na drugi koniec Polski.

Gdyby to było w dzisiejszych czasach, pewnie miałabym do niego telefon komórkowy. Właśnie! Przecież są portale społecznościowe! Postanowiłam odszukać Szymona!

– Aniu, czy możesz powtórzyć pytanie, które Ci zadałam? – Ocknęłam się ze swoich przemyśleń. Wszyscy, razem z naszą nauczycielką na czele byli we mnie wpatrzeni.

– Przepraszam, muszę coś ważnego załatwić – spakowałam swój tornister i wyszłam z klasy. Czy takie zachowanie było podobne do małej dziesięciolatki?

Siedziałam w domu przed starym komputerem. Czekałam niecierpliwie, aż się włączy.

– Rany co za szajs! – krzyknęłam uderzając pięścią w biurko – Jak długo może się on uruchamiać – pokręciłam głową z niezadowoleniem.

Odpaliłam przeglądarkę internetową i szybko wpisałam dwa adresy: nasza-klasa i Facebook.

NOT FOUND!

– Jak to!? – patrzyłam jak sroka w gnat.

– Nie wierzę, przecież te strony jeszcze nie istnieją – pacnęłam się dłonią w czoło.

– Jak ja mam teraz z tego wybrnąć? Mam czekać kilka lat, chodzić codziennie do szkoły, żeby dowiedzieć się gdzie przeprowadził się Szymon? Przecież to bezsensu – moja litania narzekania do niczego mnie nie doprowadziła.

Siedziałam przed komputerem i patrzyłam w jeden punkt przez kilka godzin.

– Aniu! – To był głos mojej mamy. Zapomniałam, że właśnie uciekłam ze szkoły. Mając 10 lat, wybrałam się na „wagary”.

– Aniu, czy możesz wytłumaczyć mi dzisiejszy incydent jaki miał miejsce w szkole? – Mama wpatrywała się zmartwionymi oczami, wyczekując jakiejś sensownej odpowiedzi.

Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa.

– Twoje dzisiejsze zachowanie pozostawia wiele do życzenia. Nie mam pojęcia, czy są to Twoje złośliwe lub głupie wybryki, czy mam prawdziwy powód do zmartwień. Proszę byś przemyślała swoje zachowanie i zeszła na dół jak zechcesz poważnie ze mną porozmawiać. A teraz przykro mi, ale muszę Ci do tego czasu zabronić wychodzenia z koleżankami i TV.

Siedziałam dalej skulona przy swoim biurku. Nie miałam pojęcia jak wybrnąć z tej dziwacznej sytuacji. Ale widziałam, że brak protestu na zabranie mi telewizora i koleżanek, zmartwił jeszcze bardziej moją mamę niż uspokoił, iż nie są to dla mnie priorytetowe rzeczy.

Zostałam w pokoju całkowicie sama. Miałam dość czasu na przemyślenie tego, co łączyło mnie kiedyś z Szymonem. Może nawet niepotrzebnie próbowałam teraz rozdrapywać przeszłość. Ale skoro jego spotkanie zrobiło na mnie takie wrażenie, to musiał być dla mnie naprawdę ważny.

Przypominały mi się nasze wspólne chwile. Nie miałam w tamtym okresie żadnej przyjaciółki. Szymon całkowicie mi wystarczał. Wygłupialiśmy się, wymienialiśmy się książkami, chodziliśmy na spacery i nie raz broiliśmy podczas wakacji. Wybite szyby, zdarte kolana, złamana ręka. A jak mi zdarzyło przeskrobać coś poważniejszego, to Szymon Wtedy jedno za drugim skoczyłoby w ogień.

Po co ja w ogóle do tego chcę wracać? Przecież są to tylko zabawne wspomnienia z dzieciństwa. A jednak nie dawało mi to spokoju.

Nie wyszłam na kolację. Miałam inny plan. Gdy usłyszałam, że rodzice zasiedli przed telewizorem, postanowiłam zdezerterować. Do tej pory widziałam takie akcje tylko na filmach. Raczej uchodziłam za posłuszne dziecko, więc nigdy nie miałam potrzeby ucieczki.

Wyskoczyłam przez okno, i po daszku nad drzwiami wejściowymi ześlizgnęłam się na sam dół. Naprawdę nigdy bym się o coś takiego nie podejrzewała. Wiedziałam gdzie pobiegnę. Miałam do pokonania niecały kilometr, ale gnałam ile sił w nogach. Po niecałych 15 minutach byłam już pod oknem Szymona. W jednym momencie miałam niewielkie kamyczki i zaczęłam rzucać w szyby. Zapaliło się światło. Dla zachowania wszystkich zasad mojego bezpieczeństwa schowałam się za wielką choinkę.

Po chwili Szymon wychylił się z okna. Nieśmiało wyszłam z cienia.

– Szymon, zejdziesz do mnie na chwilę? – próbowałam go wywołać.

– Co Ty tutaj robisz! – Przyjaciel nie dowierzał swoim oczom, że stoję przed jego domem, o tak późnej porze.

– Poczekaj, zaraz do Ciebie wyjdę – zobaczyłam tylko jak za nim zamyka się okno.

Czekanie na niego trwało całą wieczność. Po kilku minutach, ubrany był w szarą bluzę z kapturem. Miał w ręku wakacyjną latarkę, którą zawsze zabierał pod namioty. Uśmiechnęłam się.

– Zwariowałaś? Twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś? – jego oczy wyglądały jak pięciozłotówki.

– Oczywiście, że nie – odparłam trzęsąc się z zimna – Szymon czy Ty mnie lubisz? – wydusiłam z siebie. Było mi dziwnie, ponieważ rozmawiałam z dziesięciolatkiem. A mój tok myślenia pozostawał dorosły.

– Co to za pytania… Szymon wyraźnie się zmieszał.

– Ale czy lubisz mnie tak bardziej? – na jego policzkach wylały się dwa czerwone rumieńce. Spojrzał na chodnik i pociągnął nosem.

Zbliżyłam się. To było szalone, co chciałam zrobić. Ujęłam jego głowę i mocno pocałowałam w usta. Zakręciło mi się w głowie. Zdążyłam tylko kątem oka dostrzec zmieszany uśmiech dumnego Szymona.

– Anka, nic Ci nie jest? – dotarły do mnie zupełnie obce głosy. Rozejrzałam się niepewnie dookoła. Musiała minąć chwila zanim zyskałam pełną ostrość widzenia. Wokół mnie stały znajome osoby. Koleżanki i koledzy z pracy.

– Zasłabłaś! Może Ty w ciąży jesteś! – Jeden głos przekrzykiwał drugi.

– No co Wy. Długo tak leżałam? – mimo tłumnej troski współpracowników, sama musiałam się wygramolić z podłogi i powoli wstać na równe nogi.

– No wiesz, z dobre 15 minut. Właśnie miałam dzwonić po pogotowie – odpowiedziała zmieszana Hanka z sąsiedniego działu.

– Jezuniu – pokręciłam głową. Bolała mnie jakbym miała ogromnego kaca. Ale jeszcze bardziej przytłumiła mnie bezradność ludzi, którzy przez tyle czasu stali nade mną i pewnie zastanawiali się czy umarłam czy nie.

– Idę do domu – wymamrotałam – biorę wolne do odwołania – rzuciłam, jednocześnie oglądając się za siebie. Pozostawiłam wpatrzone we mnie twarze zdziwionych ludzi.

Po kilkunastu minutach jazdy autem w końcu znalazłam się w swoim mieszkaniu. Narzeczonego miało nie być przez kilka najbliższych dni, bo właśnie był na szkoleniu ze swojej firmy. Głupio mi się do tego przyznać, ale było mi to na rękę, że jestem całkowicie sama. Właśnie moczyłam się w gorącej kąpieli z pachnącą pianką, kiedy wstałam jak oparzona.

– Przecież mam zdjęcia! – wykrzyknęłam sama do siebie.

Owinęłam się w biały, miękki szlafrok. Nalałam sobie wina do kieliszka, włączyłam playlistę, którą zawsze puszczałam sobie podczas chandry. Usiadłam na dywanie z kartonowym pudełkiem w rękach. W środku znajdowały się wszystkie pamiątkowe zdjęcia gromadzone od czasów mojego dzieciństwa. Z nutą rozczulenia, z lekkim uśmiechem na twarzy przeglądałam kolejne odbitki. W końcu dokopałam się do zdjęcia, na którym byłam ja z Szymonem.

Byliśmy tacy młodzi podpieraliśmy się jak najlepsi przyjaciele. Oboje w przeciwsłonecznych okularach, roześmiani. To chyba były jedne z wakacji, które oczywiście spędzaliśmy razem na szwendaniu się po okolicy.

Zamyśliłam się. Nawet poleciała mi po policzku łza wzruszenia. Spojrzałam na zdjęcie w ramce stojące na parapecie. Na nim widniał moja poważna mina wraz z moim poważnym narzeczonym. Kochałam go, ale w naszym związku nie było miejsca na tamte wariacje co kiedyś. Tłumaczyłam to sobie, że dorosłej kobiecie po prostu wygłupy nie przystoją.

Nagle zapaliła mi się w głowie lampeczka. Po tamtej stronie, nie mogłam odnaleźć Szymona, ale teraz nie powinno być z tym problemu!

– A co jeśli on nie istnieje w żadnych portalach społecznościowych? – sama próbowałam ostudzić swój zapał.

– Co mi szkodzi… jak nie spróbuję to się nie dowiem.

Odpaliłam laptopa, po czym weszłam na stronę Fb. Wpisałam w okienko wyszukiwania interesujące mnie imię i nazwisko.

– O ja cie… – chciałam zakląć. Zapomniałam, że Szymon ma bardzo popularne nazwisko.

Dolałam sobie wina i pootwierałam każdą ikonkę na osobnej karcie. Serce biło mi jak szalone. Nie byłam pewna czy go poznam. A jeśli go znajdę? Pewnie ma już żonę i gromadkę wspaniałych dzieci…

– To chyba Ty – odezwałam się do zdjęcia widocznego na monitorze. Spoglądałam na opalonego blondyna w długich włosach. Był bardzo przystojny. Zmężniał. Czułam jakbym była przed pierwszą randką. Przez kilka minut wahałam się czy zajrzeć na jego konto. Bałam się rozczarowania.

Patrzyłam na jego zdjęcie w tle. Widniał w objęciach z piękną blondynką. Patrzyłam się jak sroka w gnat. Poczułam suchość w gardle.

– Co ja wyprawiam? – zamknęłam szybko laptopa i skuliłam się na łóżku. Nie mogłam w żaden sposób ogarnąć swoich emocji. Co ja sobie wyobrażam? Przecież od naszego ostatniego spotkania minęło prawie 15 lat. Przecież ja sama mam narzeczonego, z którym stanę na ślubnym kobiercu. To nie jest żaden romantyczny film lub telenowela, żeby teraz odkopywać takie zaległe sprawy.

Chwyciłam laptopa i kliknęłam znowu na jego konto.

„Cześć. Pewnie to bardzo głupie, że odzywam się do Ciebie po tylu latach. Każde z nas poszło w swoją stronę. Ale ostatnio wzięło mnie na wspomnienia szkolnych lat i jestem ciekawa jak ułożyłeś sobie życie. Pozdrawiam, Anka.”

Kliknęłam „Wyślij”.

Opróżniłam kieliszek do dna, a potem wypiłam na dobicie jeszcze jeden.

Obudził mnie dzwonek w telefonie. Zerwałam się spocona myśląc, że znowu wróciłam do przeszłości. Spojrzałam na swój telefon. Dzwonił szef:

– Halo? – wychrypiałam. Dzisiaj głowa mnie naprawdę bolała od nadmiaru alkoholu.

– Witam, czy zamierza dziś pani pojawić się w pracy? – oschły ton dyrektora nie zachęcał mnie do pokazania się dzisiaj w biurze.

– Przepraszam, nie ma mojego narzeczonego, dlatego mam problem z podesłaniem zwolnienia. Postaram się to zrobić jak najszybciej – odpowiedziałam płaczliwym i słabym głosem.

– Czy wszystko u Pani w porządku? – dyrektorowi chyba ruszyłam sumienie, bo jego głos zdecydowanie przybrał ton litościwego ojca.

– Coś musiało mi zaszkodzić, albo to będzie grypa. Jeszcze nie wiem,

– W porządku, czekam na zwolnienie lekarskie. Zastąpi Panią Magda. Mam nadzieję, że szybko wróci Pani do zdrowia. Do widzenia. – usłyszałam dźwięk przerwanej rozmowy.

Położyłam swoją ciężką głowę na poduszce. Spod przymkniętych powiek zerknęłam na laptopa. Musiałabym sprawdzić, o której otwarta jest przychodnia. Zerknęłam na zakładkę Facebooka. Miałam jedno powiadomienie.

Wiadomość. Wiadomość od Szymona!

„Witam Cię Aniu! Jak miło, że napisałaś do starego przyjaciela! Mógłbym powiedzieć, że nic się nie zmieniłaś. Ale skłamałbym – wypiękniałaś. Co u mnie? U mnie… hmm, u mnie. Znowu przeprowadzka. Znowu zawód miłosny, Heh… Nie zamierzam Cię tym zanudzać. Tym razem wybieram się do Hiszpanii, by podpisać kontrakt w Barcelonie. Mam nadzieję, że tamtejszy klimat będzie dla mnie sprzyjający, nie tylko w sprawach zawodowych.

Ale co u Ciebie? Pięknie wyglądasz. Widzę, że układasz sobie życie z przystojniakiem obok? Kiedy ślub? Życzę Ci wszystkiego dobrego!”

Czytałam wiadomość od Szymona kilkukrotnie! Nie ma kobiety. Wyjeżdża. Ja wychodzę za mąż. On jest sam. Miałam mętlik w głowie. Co ja najlepszego wyprawiam.

„Czy możemy się spotkać przed Twoim wyjazdem? Wolałabym teraz, niż później szukać Cię po całej Europie” Dodałam uśmiech. Kliknęłam wyślij.

Chyba z godzinę chodziłam z kąta w kąt. Przecież on ma swoje życie. Na pewno nie siedzi tak jak ja przed komputerem w oczekiwaniu na moją wiadomość. W końcu zebrałam się do łazienki. Przecież trzeba położyć na biurku szefa odpowiednie zwolnienie. Gdy stałam w przedpokoju przed lustrem i dokonywałam ostatnich poprawek w moim wyglądzie, usłyszałam sygnał nadchodzącej wiadomości.

Usiadłam na kanapie i otworzyłam wiadomość od Szymona.

„Bardzo chętnie bym się spotkał. Ale za kilka godzin mam samolot do Barcelony. Więc może przy okazji moich odwiedzin w Polsce. A może zaprosisz mnie na swój ślub? „

Jak z automatu weszłam na stronę lotniska. 16:35 wylot do Barcelony El Prat. Mam pięć godzin, żeby się ogarnąć i tam pojechać. Nie, to głupie! Przecież nie wiem z kim tam będzie. Po chwili zaświtał mi jeszcze jeden pomysł. Weszłam na stronę linii lotniczych, które miały w tym czasie kurs.

– Jasny gwint – spojrzałam na cenę biletu. Wolne miejsce jeszcze było. Ale chyba żartują, że aż za tyle. Zimny pot oblał przez moje ciało. Nie wiedziałam co jest gorsze, skutki mojego przeciążenia alkoholem, czy to co właśnie wyprawiałam. Czułam się jak bohaterka filmu.

Po 40 minutach siedziałam w kolejce do lekarza. Kaszlałam jak najmocniej tylko potrafię. Aż odsuwali się ode mnie ludzie. Po badaniu wyszłam ze zwolnieniem lekarskim na cały tydzień w jednej ręce i biletem lotniczym w drugiej. Pozostało mi szybkie pakowanie się i dojazd na lotnisko na czas. Chyba zwariowałam. Narzeczonemu zostawiłam liścik, że muszę wyjechać i wszystko sobie przemyśleć, bo nie wiem czy jestem gotowa na małżeństwo z nim. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Nie chciałam zostawiać go sobie jako wyjście awaryjne. Skoro przez ostatnie godziny myślałam cały czas o innym mężczyźnie, to nie był to dobry znak dla naszej przyszłości. Wolałam się upewnić.

Czemu ja zawsze wszystko odkładam na ostatnią chwilę? Siedziałam w taksówce i nie mogłam uwierzyć, że natrafiliśmy na najgorsze korki. W głowie miałam banalny obraz ze sceny filmowej. Jak spóźniam się na lotnisko i w ostatniej chwili wpadam w objęcia Szymona. Tak się nie stało.

Gdy dojechaliśmy na lotnisko. Pani powiedziała mi z ujmującą bezradnością, że samolot nie może czekać na spóźnionego pasażera i sobie po prostu odleciał. Zakręciły mi się łzy w oczach. Straciłam wyjazd, 1500 złotych i możliwość zobaczenia się z Szymonem. Stałam chyba z 10 minut patrząc na tablicę odlotów.

– Ania? – usłyszałam za plecami męski głos – Co Ty tutaj robisz?

Odwróciłam się niepewnie.

– Szymon? – spytałam blada jak ściana – Przecież miałeś lecieć do Hiszpanii?! – moje oczy otwierały się coraz szerzej. Nie wiedziałam, czy znowu jestem uczestniczką jakiegoś snu na jawie, czy to dzieje się naprawdę.

– No miałem lecieć, miałem. Ale w samolocie kilkukrotnie zapowiadali, że brakuje jednej pasażerki. I jak wymienili Twoje imię i nazwisko to byłem lekko zdziwiony. Myślałem, że to zbieżność nazwisk. Ale spytałem się obsługi o datę urodzenia. Wtedy nie miałem już wątpliwości i wysiadłem.

Szymon na mój widok pokręcił głową. Nie wiem kto był bardziej zaskoczony.

– Bo ja widzisz, chciałam się z Tobą zobaczyć.

– I dlatego kupiłaś bilet lotniczy? – Szymon się zaśmiał.

– Wystraszyłam się, że znowu gdzieś znikniesz, a raz Cię straciłam.

Szymon przyglądał mi się z niedowierzaniem. Czułam się jak kompletna idiotka. Chciałam zapaść się pod ziemię.

– To co, idziemy przebudować bilety? – mój stary przyjaciel w końcu się roześmiał, jednocześnie mocno mnie przyciskając do swojej klatki piersiowej.

Kiwnęłam głową.

Zamknęłam oczy i pocałowałam go w usta. Skoro poszłam na całość, to nie miałam nic do stracenia. Szymon odskoczył. Spojrzał na mnie lekko wystraszony.

– Na pewno tego chcesz?

– Na pewno…

Na jego twarzy pojawił się czuły uśmiech. Delikatnie pocałował mnie w czoło.

To była historia jak z filmu. Chociaż momentami nie zapowiadało się na happy end. Na wakacjach w Hiszpanii nie było gorącego romansu. Za to całe dnie i noce spędzone na długich rozmowach i opowieściach. Zbliżaliśmy się do siebie bardzo powoli. Musieliśmy upewnić się, czy nie kierujemy się już wspomnieniami z dzieciństwa, czy nasza dorosłość nadal nam się podoba.

Zaryzykowałam, postawiłam na wszystko i nie żałuję. Mam najlepszego męża pod słońcem. Ale gdybym nie cofnęła się do przeszłości…. Dobrze, że to „coś” nakierowało mnie na właściwego człowieka. A to „coś” już na zawsze pozostanie tajemnicą. Dla mnie. Bo Szymon nadal mi nie wierzy i myśli, że to wszystko sobie wymyśliłam, by mieć pretekst do napisania wiadomości do niego. Ja swoje wiem.

/foto: www.freeimages.com / MARIE JEANNE Iliescu/

Prawa autorskie

Wszelkie materiały (w szczególności: artykuły, opowiadania, eseje, wywiady, zdjęcia) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.